niedziela, 27 listopada 2011

Grechuta wciąż żyje

W ubiegły weekend odbył się w Andrychowie 33 Ogólnopolski Przegląd Piosenki Turystycznej i Poetyckiej - Piostur Gorol Song. Trzydniowa impreza składała się z przesłuchań kandydatów oraz wieczornych koncertów uznanych już artystów. Jedynym dniem, w którym mogłem pojawić się na festiwalu był piątek i jak się okazało był to świetny wybór.

Na scenie wystąpiła formacja PLATEAU. Zaprezentowali oni swoją najnowszą (już czwartą) płytę z utworami Marka Grechuty w nowych aranżacjach. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym zespole, ale bardzo sobie cenię twórczość Grechuty, dlatego postanowiłem dać im szansę. Wykorzystali ją w 100%!

Koncert był niesamowicie energetyzujący, muzycy swoim pozytywnym nastawieniem zarazili całą widownię (co wcale nie było takie proste biorąc pod uwagę, że byłem jednym z młodszych widzów), a lider zespołu skutecznie zachęcał do wspólnego śpiewania. Na scenie pojawili się również goście, Marek Jackowski (swego czasu grał z Grechutą, a potem występował w zespole Manam) oraz Antonina Krzysztoń (dama polskiej poezji śpiewanej). Szczególnie spodobało mi się wykonanie piosenki "Korowód", która ma w sobie potężny potencjał i świetnie brzmiałaby wykonywana nawet przez Metallice. Rockowe aranżację przeplatały się z bardziej lirycznymi i melancholijnymi utworami, a bardzo dobre nagłośnienie sprawiało, że wrażenia estetyczne były na najwyższym poziomie. Były momenty, w których siedziałem jak zahipnotyzowany z otwartą gębą i budziłem się dopiero wtedy, gdy zespół kończył grać.

Na koniec mojej, wyjątkowo zwięzłej jak na mnie, wypowiedzi mogę jedynie dodać, iż warto poszerzać swoje muzyczne horyzonty udając się czasem na artystyczna randkę w ciemno.

PS. Zamieszczam link do strony zespołu PLATEAU. Okazuje się, że chłopaki grali również na Woodstocku.

wtorek, 15 listopada 2011

Niczym Di Caprio

Miałem sen. Sen tak rzeczywisty, że długo nie mogłem dojść do siebie po przebudzeniu.
W drodze na pociąg, jak mantrę powtarzałem sobie poszczególne jego etapy, tak nie zapomnieć niczego istotnego i czym prędzej zapisać go w moim kajeciku.

Pisałem niedbale, stojąc w przejściu między wagonami, czując ciekawskie spojrzenia innych pasażerów. Jeszcze przed Zabierzowem udało mi się zanotować wszystko co istotne. Teraz wystarczy tylko wklepać to na bloga, dodać parę przecinków i gotowe. Kolejne wspomnienie utrwalone.

Zaczęło się bardzo niewinnie. Spałem w swoim obecnym pokoju. Ułożenie mebli było inne, podobne do tego sprzed rewolucji, którą wprowadziłem. Był piątek (nie wiem skąd to wiem, po prostu wiem). Obok łóżka stał niewysoki, podłużny stolik. Budzą mnie znajomi współlokatorów (co okazało się nie do końca snem...) i otwierają drzwi do mojego pokoju. Zamierzają gdzieś wyjść i czekają na mnie. Pamiętam też jakąś niewysoką blondynkę, która przypadła mi do gustu. Wstałem i wyszedłem, ot tak. Korytarz był tylko z pozoru podobny do rzeczywistego. Dużo dłuższy, kojarzył mi się z amerykańskimi filmami z lat 60.

Po wyjściu okazało się, że jest ciepło i pogodnie - jednym słowem lato. Wcześniej wspomniana blondi, wraz ze swoim chłopakiem (eh...), okazuje się być sprzedawczynią książek (coś w stylu budek obok dworca kolejowego) i rozkłada niby nigdy nic swój kramik na chodniku ciasnej, krakowskiej uliczki. Lekkie zdziwienie i ruszamy dalej.

Teraz będzie niewielki przeskok ponieważ nie pamiętam za bardzo jak dostałem się na.... biesiadę. Wyobraźcie sobie długie stoły, rozstawione na świeżym powietrzu, muzykę, mnóstwo jedzenia i picia. Wszyscy dobrze się bawili. Między stołami było też drzewo - po prostu drzewo (niewysoki dąb jeśli dobrze pamiętam). W pewnym momencie uświadamiam sobie, że to sen. Uczucie było niezwykle intensywne, miałem wrażenie, że jestem całkowicie świadomy swoich akcji. Skoro tak, to postanowiłem to wykorzystać i nie zwlekając ani minuty dłużej przetestowałem swój prawy prosty na najbliższym facecie siedzącym obok. Nie skończyło się na jednym ciosie, oj nie. Niektóre pudłowały, inne soczyście raniły moją ofiarę. Zaskoczyła mnie jego bezbronna postawa, siedział i czekał na kolejne uderzenia. Zupełnie odmienną postawę przyjęli obserwatorzy tego zdarzenia. Zaczęli krzyczeć, wręcz błagać, abym przestał jednak nikt nie odważył się zrobić nic więcej. Znudziła mnie ta zabawa więc postanowiłem "zmienić lokal".

Kolejne wspomnienia są rozmazane. Po raz kolejny pojawia się ta blondynka (podobna trochę do tej dziwnej panienki z utworu "My Ninja" Die Antwort) i pamiętam jakąś konwersację na temat małżeństwa. Były też drzwi, a za nimi klatka schodowa. W mojej głowie pojawia się myśl, iż powinienem się obudzić, że już najwyższy czas przerwać ten sen. Jednak przypadkowo wyłączam budzik tuż ustaloną godziną. Bez chwili zastanowienia nastawiam go ponownie. Po upływie chwili zaczynam się budzić...

Przypomina to bardziej transformację, pewnego rodzaju przeobrażenie czy też zmianę świata. Otwieram oczy i widzę własny pokój jednak po raz kolejny coś jest inaczej. Okno jest otwarte, a wiatr potrząsa firankami (których w rzeczywistości nie mam). Na zewnątrz ciemna, gwiaździsta, letnia noc. Jest bardzo, bardzo ciepło. Z okna rozciąga się bardzo kojący widok falujących drzew. Budynek, w którym się znajduję jest wysoki i przypomina blok czy też internat.

Po chwili uświadamiam sobie, że coś jest nie tak... Wychodzę z pokoju. W tym samym pokoju z łazienki wychodzi pewna blondynka. Mam wrażenie, że wiem kto to, jednak nazwiska ujawniać nie będę. Teraz już jestem pewien, że śnię ponownie. Wracam do pokoju, a mój wzrok przykuwa sporych rozmiarów dziura w ścianie. Nie aż tak duża, aby móc przez nią przejść, jednak wystarczająca, aby zobaczyć co dzieję się po drugiej stronie mojej ściany.

Szybkie spojrzenie i już wiem, że pokój pełen jest starszych ludzi. Odnoszę wrażenie, że należą oni to jakiejś dziwnej grupy cyrkowo-tanecznej czy też baletowo-burdelowej, ciężko powiedzieć. Zostałem jednak zauważony przez jedną z kobiet, najwyraźniej przywódczynie tej bandy, która świdrując wzrokiem moją twarz mówi z wyrzutem:
-Zobacz co zrobiłeś. Spójrz przez okno...

Czym prędzej wychylam się i patrzę w dół. Za pierwszym razem nie zauważyłem, iż zaraz obok budynku znajduję się coś na styl dziedzińca, placu wewnętrznego czy też więziennego spacerniaka. Był w całości pokryty ciemnobrązową ziemią, jednak to co zobaczyłem na nim mnie przeraziło. Patrzyłem na wijących się w agonii ludzi. Niektórzy krwawiący, inni z powykrzywianymi członkami. Byli też tacy, których opisu nie podejmuję się podjąć gdyż był zbyt abstrakcyjny i brutalny. Wiedziałem jednak jedno - wszyscy z jakiegoś powodu są tutaj przeze mnie.

Nic więcej nie udało mi się zapamiętać, lecz to co zostało w mojej głowie zapisałem w zeszycie bez zbędnej zwłoki.
Warto było, oj warto...

czwartek, 10 listopada 2011

Zagadka

Zdjęcie zrobiłem dzisiejszego popołudnia.
Ktoś ma pojęcie co to może być ? :)


niedziela, 6 listopada 2011

Perłowi


Perłowymi marzeniami widzą świat niewyczerpani
Balansując na krawędzi są nadęci jak słup rtęci
Życia ich tak pogmatwane niczym kłębki brudnych myśli
Śnią w południe, nic nie wiedząc, co naprawdę im się przyśni

My nie chcemy tej parodii, chcemy pełny spektakl dojrzeć
Żadnych złudzeń co do treści, formą niechaj będą pięści
Teraz tylko powierzchowność, tak by warstwa gruba była
Wyobrazić sobie trudno, o co walka się toczyła

wtorek, 1 listopada 2011

Szlachetne zdrowie...

To zdecydowanie nie jest szczęśliwy rok dla męskiej części zacnego rodu Wojewodziców.
Wszyscy jego przedstawiciele wylądowali na jakiś czas w szpitalu.
Powody były różne, jednak żaden nie był błahy. O ile wyrostek robaczkowy, którego miałem przyjemność się pozbyć, potrafi dokuczyć każdemu i jest przypadkiem dość pospolitym to wylew oraz pęknięcie kręgu jest czymś zdecydowanie mniej przyjemnym...

Nie ma się co oszukiwać, problemy zdrowotne dotykają prędzej czy później każdego. Z mniej poważnymi radzimy sobie sami (domowe sposoby wciąż są w moim przypadku na topie, przy przeziębieniu nigdy nie może zabraknąć herbatki z cytryną oraz imbirem, goździków czy też miodu), jednak w większości przypadków jesteśmy skazani na służbę zdrowia. O jej jakości nie zamierzam się tutaj rozwodzić. Lekarze są tylko ludźmi, a głównym winowajcą jest chory system oraz prawo stworzone przez niekompetentnych biurokratów (niezły populizm, co nie?). Dobrą ilustracją obecnego stanu polskich szpitali jest miejsce w jakim leżałem po operacji. Wadowicki szpital zafundował mi tak komfortowe łóżko, że ból pooperacyjny był niczym w porównaniu z bólem pleców od sprężyn wystających z mojego madejowego łoża...

Gdy zaczynają się kłopoty ze zdrowiem zmienia się również podejście do życia. Awersja do ryzyka rośnie, większą wagę przywiązujemy do analizy konsekwencji swoich działań. Tak się składa, że moje prawe kolano jest do wymiany (planowany termin operacji rekonstrukcji więzadeł to czerwiec 2013 ale uwaga - realnie ma być to koniec przyszłego roku... szaleństwo!) i dojście do "pełnej" sprawności zajmie mi miesiące. Zastanawiam się jednak co potem. Czy jest sens wracać do takich rozrywek jak piłka nożna czy siatkówka? Czy warto ponownie ryzykować szczególnie, że poziom już nie ten co kiedyś? A jeśli tak, to czy po powrocie na boisko nie będę cofał nogi przy każdym możliwym kontakcie?

Miałem już kiedyś złamaną nogę (do dzisiaj nie wiem który z kumpli mi to zrobił... żaden się nie przyznał, a zamieszanie było spore) i po powrocie na parkiet jeszcze przez pewien czas miałem psychiczne opory przed zrobieniem czegoś ryzykownego. Jestem przekonany, że nie jestem wyjątkiem i każdy ma podobne obawy związane z powrotem po kontuzji. Ciekawe jak radzą sobie z tym zawodowcy, którzy muszą wrócić jak najprędzej... Psychologia sportowa to może być coś naprawdę interesującego (przynajmniej dla mnie :P).

Obecnie staram się za bardzo o tym wszystkim nie myśleć bo wiem, że nie ma sensu i nic dobrego z tego nie wynika. Mam już plan i będę się go trzymał. Do operacji podejdę w pełni przygotowany z nogą godną olimpijskiego 0długodystansowca. Wrócę do zdrowia i jeszcze strzelę nie jednego gola (może nawet spróbuje na desce pojeździć)

Teraz zmykam porozciągać moje 26-letnie ciało i spalić kilkaset kalorii na Orbitreku (swoją drogą polecam ten przyrząd - świetna sprawa!). Nie ma to jak porządnie się spocić :)

PS. Juventus ograł Inter na ich terenie :D W przyszłym roku chcę i zobaczę mój ulubiony klub zobaczyć w Lidze Mistrzów. W końcu co to za elitarne rozgrywki bez Juve ? ;)

niedziela, 23 października 2011

Chill out...

Takiego luzu czasami mi brakuję!

niedziela, 9 października 2011

Przeczytałem dwie książki

Czyli pewnie dwa razy więcej niż przeciętny Polak czyta w ciągu roku. Zaskoczę Was - nie były to jedyne książki jakie pochłonąłem tego roku ;) Przejdę jednak do sedna sprawy i opowiem o swoich wrażeniach.

Pierwszą pozycją były "Listy starego diabła do młodego" C.S. Lewisa (Link), która jak podaje Wikipedia jest od 2007 roku lekturą w szkołach średnich. Książka, jak sugeruje tytuł, ma formę listów pisanych przed starszego diabła do swojego bratanka/siostrzeńca (chyba nie było sprecyzowane) - młodszego kusiciela. W listach tych poucza on niedoświadczonego adepta sztuki kuszenia jakich metod oraz sztuczek używać, aby przeciągnąć "pacjenta", czytaj człowieka, na stronę Szatana.

Dzieło to wywołało sporo kontrowersji, szczególnie wśród władz kościoła katolickiego, gdyż dotyczy dość delikatnych i drażliwych kwestii.
Szczerze mówiąc nie rozumiem tego całego poruszenia. Owszem, autor obnaża ułomności natury ludzkiej, pewne stereotypy związane z wiarą ale w żadnym momencie nie atakuje on kościoła czy też nie daję powodów do oburzenia. Koniec końców to "Nieprzyjaciel" triumfuje ;)

Książkę bez wątpienia należy czytać powoli, i dobrze zastanawiać się nad każdym paragrafem. W przeciwnym razie czas spędzony na jej czytaniu będzie czasem straconym. Nie jestem filozofem, i chyba nie muszę, aby być w stanie docenić walory tej pozycji. Książka daje do myślenia, a to chyba najlepszy wyznacznik jej wartości :)



Następnie wpadła mi w ręce powieść Jonathana Carrolla pt. "Kraina Chichów (link). Od mojego kuzyna usłyszałem opinię, że jest to bardzo dobra książka więc tym bardziej nie mogłem się doczekać jej "skonsumowania".

Zacznę od tego, iż lubię narrację pierwszoosobową. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to proste prowadzić książkę w ten sposób, jednak dzięki temu dużo łatwiej jestem w stanie utożsamić się z główną postacią.

Autor opowiada historię pewnego nauczyciela języka angielskiego zafascynowanego twórczością Marshalla France`a, wybitnego powieściopisarza. Największym marzeniem naszego bohatera jest napisanie jego biografii. Wraz z niedawno co poznaną kobietą o jazzowo brzmiącym imieniu Saxony, wyrusza do rodzinnego miasta swojego idola Galen, aby uzyskać zgodę jego córki na napisanie książki. Sprawy zaczynają się komplikować gdy między naszym biografem, a wyżej wspomnianą córką zaczyna iskrzyć. Tak naprawę nie chodzi tylko o iskrzenie, co o dość nietypowe zdarzenia obserwowane przez Tomasza (głównego bohatera) oraz Sax.

Mniej więcej po połowy książki czytało się fantastycznie. Zapowiadało się na naprawdę rozbudowane opowiadanie ze świetnie prowadzoną akcją. Jednak mniej więcej wtedy zorientowałem się... że do końca książki niedaleko! Jak to? Przecież on nawet połowy biografii nie napisał, a za 50 stron jest koniec?? Nagle akcja zaczęła przyspieszać, wręcz skakać. Momentami nie wiedziałem co się dzieję! Na dodatek poczułem się, jakby ostatnie rozdziały napisane były przez Stephena Kinga... O dziwo nie było to pozytywne odczucie, pomimo całej mojej sympatii dla tego pana.
Książka kończy się nagle, bez żadnego ostrzeżenia i właśnie do samego zakończenia mam największe zastrzeżenia. Nie podobało mi się, koniec kropka. Miałem wrażenie, że Carroll miał do oddania książki dosłownie godziny i pisał je na kolanach pod drzwiami wydawnictwa.

Jednak powieść jako całość muszę ocenić pozytywnie. Historia jest ciekawa, z pewnością bardzo nietypowa i opowiedziana całkiem sensownie. Wszystko trzyma się kupy (może poza końcowymi rozdziałami) i ani na chwilę nie można się nudzić. Moja ocena to takie +3/-4 (Jak zwykle niezdecydowany).

To chyba wszystko co mam do powiedzenia na temat tych dwóch książek. Mam nadzieję napisać coś więcej w najbliższym czasie i opowiedzieć o moim nowym lokum :)

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Riffs from Hell - prolog

Oj Czemysławie, Czemysławie...
Jak zwykle zabierasz się za wszystko od dupy strony... no może nie za wszystko, ale za większość.Ruszasz z jakąś serią najlepszych według ciebie riffów nawet nie tłumacząc co to jest ten "riff"!
Zapomniałeś, że są jeszcze na świecie tacy ludzie, którzy twierdzą, że jest coś lepszego od rock'a?? W swojej ignorancji pominąłeś tych nieoświeconych, tych nieuświadomionych.

Nie ma się jednak czego wstydzić! Sam Czemysław słuchał swego czasu rytmicznych dudnień ATB, a na jego czarnych spodniach dresowych dumnie widniały 4 białe paski. Tak było! Nawet nie próbuj się Czemku wypierać gdyż istnieją dowody świadczące przeciwko tobie. No i ci świadkowie... coś z nimi trzeba zrobić... ale to innym razem.

Wróćmy do teraźniejszości. Czemysław postanowił naprawić swój jakże karygodny błąd i wytłumaczyć w kilku zdaniach czy jest gitarowy riff.

Sprawa jest całkiem prosta. W każdej muzyce jest coś charakterystycznego, coś dzięki czemu utwory można łatwo rozróżnić, zapamiętać. O ile w rapie jest to beat to w rocku jest to riff. To taka część utworu, która najłatwiej wpada w ucho. Nie chodzi mi o to, że można ją łatwo zanucić (niech ktoś spróbuje zanucić Master of Puppets to stawiam piwo). Wokół riffu budowany jest zazwyczaj cały utwór. Riff często rozpoczyna kawałek i powraca wielokrotnie w trakcie jego trwania. Podobnie jak np. temat w jazzie.

Riff może przybrać różną postać od pojedynczej frazy, krótkiego motywu do części bardziej rozbudowanej solówki. Jest szkieletem większości rockowych utworów.

Na koniec test.
Z czym Wam się kojarzy "Smoke on the Water" Deep Purple albo "Iron Man" Black Sabbath?? (Jak nie znacie tych utworów to proszę się nie przyznawać i natychmiast odpalić YouTube'a!). Otóż to, kojarzy się z wiodącymi riffami!!!

Mam nadzieje, że Czemysław dobrze się spisał i rozwiał wszelkie krążące wątpliwości. Teraz pozostaje tylko liczyć na to, że wybierze rzeczywiście te najciekawsze riffy.
Bo w końcu zawsze musi być najlepszy...

Do zaś!!!


niedziela, 14 sierpnia 2011

Status update

Siemsko.

Coś się ostatnio zaniedbałem w pisaniu, ale postaram się w najbliższych dniach to nadrobić.
Jest niedziela, godzina 13.42. Dzisiejszy dzień jest przeznaczony na zbieranie sił na nadchodzący tydzień. Skoro sił nie ma to znaczy, że gdzieś je utraciłem. Okazji do tego były co najmniej kilka. W zeszłym tygodniu miałem przyjemność bawić się na statku podczas krótkiego rejsu po Wiśle. Efekt -> ból głowy do 15 następnego dnia i niezbędny Ibuprom.
Kolejny piątek (2 dni temu) o godzinie 20 ruszam do Wrocławia na imprezę. Tak, do Wrocławia. Na miejscu jestem ok 22.30 więc całkiem przyzwoicie. Biforek bardzo solidny, nawet za bardzo... W Bezsenności wylądowaliśmy o 1 i zajęliśmy najlepsze miejsca do siedzenia (a jakżeby inaczej skoro Kraków się bawi). Zabawa przednia (chociaż za pierwszym razem było lepiej) gdzieś do 5 rano. Prawie wszystko super, a jak wiadomo prawie robi wielką różnicę (amplitudy nastrojów były jednak bardziej drastyczne ostatnim razem). Powrót dziennym tramwajem, relaks na tarasie i o 6 do wyra. Sobota to dzień regeneracji. Tradycyjne śniadanko w południe, obiad w Spinaczu i wyjątkowo spokojna podróż powrotna (prawie jak w niemym filmie :P). A potem to już Kraków, a w Krakowie zawsze się coś dzieje :) No i się działo...

Czy poza imprezami dzieje się coś ciekawego? Pewnie. Za 2,5 tygodnia jeśli nic się nie zmieni będę bezdomny :P Szukamy mieszkania ale przeciętnie nam to idzie, może ten tydzień będzie szczęśliwszy :)
Temat mojej nogi póki co odłożony. Funkcjonuje normalnie, boli nie tak często jak wcześniej. Daję radę, choć może po prostu się przyzwyczaiłem do tego i wiem co mogę.

Aha, i ostatnia rzecz. Napisałem swego czasu pewien tekst, który zawierał poniższe zdanie. Do niedawna myślałem, że jednak się pospieszyłem, że jest inaczej. Teraz już wiem, że nie. Swoją drogą nie sądzę, żeby te słowa cokolwiek dla kogokolwiek oprócz mnie znaczyły ;)
"I wanna take this king's peer on a sunday's eve, hide it in a chest and never open again".

Tak wiem, jestem nienormalny :)

PS. Zgadnijcie gdzie zrobione zostało poniższe zdjęcie.
PPS. Kto się tam ze mną wybiera ? ;)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Wejście Smoka Trailer

Szykuje się nie lada gratka dla miłośników teatru.
Już we wrześniu w teatrze Łaźnia Nowa odbędzie się premiera spektaklu "Wejście Smoka Trailer". Z tego co mi wiadomo, zapowiada się niesamowite widowisko, w którym uczestniczyć będą prawdziwi mistrzowie sztuk walki!!!

Osobiście za żadne skarby nie odpuszczę możliwości zobaczenia wujka oraz kuzyna w rolach Bruce'a i Brandon'a Lee! Ciekawe czy szkolenie przez mnichów Szaolin odniosło zamierzone efekty ;)

Zapraszam wszystkich bo warto!
Na zachętę link do strony promującej cały spektakl.

WEJŚCIE SMOKA TRAILER

PS. A może jakiś bilecik mi się uda załatwić... ;)

czwartek, 28 lipca 2011

Nowa gwiazda na piłkarskim niebie.

Neymar po raz kolejny udowodnił, że jest nieoszlifowanym diamentem w piłkarskim świecie. Jeśli ktoś miał wątpliwości co do tego, że kwoty oferowane przez największe kluby Europy za jego transfer są mocno przesadzone, to po obejrzeniu poniższego filmu powinien zmienić zdanie.

Neymar do Juve ;)

wtorek, 26 lipca 2011

Powrót do rzeczywistości.

Wszystko co piękne kiedyś się kończy.
Przedwczoraj wróciłem do szarej krakowskiej rzeczywistości...

Nie sądziłem, że tak szybko będzie mi brakować wakacyjnych uciech.
Niby mam jeszcze tydzień wolności, lecz to już nie to samo. Niektórych problemów nie da się dłużej ignorować i trzeba się z nimi zmierzyć.

Jednak VIP Trip był wyjątkowy. Jak było? Na blogu szczegółów nie zdradzę :P
Jeśli jest ktoś ciekawski to zapraszam na piwko/kawkę i pogaduchy. Żadnego internetowego czatowania! Tego typu wypady uświadamiają jak niezwykle ważne są kontakty międzyludzkie. Zwykła rozmowa, spacer, taniec znaczą dużo więcej niż facebook czy youtube. Zapamiętam każdy szczegół tego wyjazdu, dosłownie każdy...

Wiadomością dnia jest to, że poszukuję lokum. Mój poprzedni post możliwości wynajmu pokoju w naszym mieszkaniu nie jest już aktualny. Czas najwyższy na zmiany. Póki co wciąż Kraków ale kto wie, może kiedyś zdecyduje się na bardziej radykalne ruchy (pozdrawiam ekipę Wrocławską ;)).

Dziękuję wszystkim, którzy pomimo braku przypomnienia na facebooku pamiętali o moich urodzinach! Bardzo miło jest czytać życzenia leżąc do góry brzuchem na bałtyckiej plaży :)

Imprezka urodzinowa odbędzie się ze sporym opóźnieniem.
Przewidywany termin to połowa sierpnia.
O szczegółach później.

Pozdro600 od Ciepłego ;)



PS. Dla jasności to nie jest zdjęcie z obozu pracy tylko scena otwierania wina na plaży ;)

niedziela, 17 lipca 2011

VIP Trip

Plany, plany, plany, plany.
Dupa, dupa, dupa, dupa.

Tak właśnie skończyło się planowanie tegorocznych wspólnych wakacji.
Początkowo byłem mocno zirytowany całą sytuacją i faktem jak ludzie łatwo zmieniają zdanie lub też składają obietnice bez pokrycia. Z biegiem czasu mi przeszło, wrzuciłem na luz i powiedziałem sobie "Nic na siłę" (tzn. z niewielką pomocą sobie tak powiedziałem ale jednak!).

I co?
I za 7 godzin jadę na najbardziej spontaniczny wyjazd mojego życia. Gdzie? Powiem jak wrócę bo sam dokładnie nie wiem. Jedyne co wiem, to to, że będę się świetnie bawił. Łączność ze mną będzie mocno ograniczona więc jeśli macie jakąś sprawę do mnie to bardzo mi przykro musicie ustawić się w kolejce i grzecznie poczekać na mój powrót :)

"Wakacje to nie czas i miejsce. Wakacje to stan umysłu."
I tego się trzymajmy...

Adios!!!

środa, 13 lipca 2011

Riffs from Hell - część 2

Czas na kolejny Riff.
Tym razem będzie jeszcze mocniej.

Przed państwem Pantera.

Chyba żaden fan rockowych brzmień nie wyobraża sobie zestawienia, w którym zabrakłoby Pantery. A jeśli Pantera to im Dimebag Darell. Jego kreatywność i technika przez lata pozostaną wzorem dla młodych adeptów sztuki szarpania strun. Charakterystycznym elementem, z którego słynął Dimebag były piski. Piski, które zwykłego słuchacza mogą przyprawić o solidną migrenę. Jak on to robi? Ano tak:



Wróćmy jednak to samej Pantery. Gdybym chciał wymienić wszystkie utwory ze świetnymi riffami post miałbym chyba kilka stron. Trzeba coś wybrać...

Pójdę za głosem serca i wybiorę kawałek dzięki któremu poznałem Pantere. Po raz pierwszy usłyszałem go na liście przebojów VIVY 2 czyli lata temu. Pamiętam dokładnie ten teledysk i energię jaką niósł ze sobą. Mowa o "Revolution is my name". Riff, na którym chciałbym się skupić znajduje się zaraz na początku kawałka. Enjoy!!!

>

Swoj drogą na YT jest teledysk o lepszej jakości jednak nie można go umieścić :/
Oto link:

PANTERA - REVOLUTION IS MY NAME

PS. Dla bardziej wrażliwych czytelników - obiecuję, zamieścić w najbliższym czasie kilka bardziej znanych i lżejszych kawałków ;) Póki co edukujcie się :P

Poszukiwani współlokatorzy !!!

Wszystko się kiedyś kończy. Po dwóch latach wspólnego mieszkania Krupnik i Gawło nas opuszczają :( Długo by pisać dlaczego będzie nam ich brakować jednak trzeba patrzeć w przyszłość.

Z związku z ich wyprowadzką poszukujemy nowych lokatorów. Zajmowany przez nich pokój jest idealny dla dwóch osób, w szczególności pary lub dziewczyn. Jeśli dobrze pamiętam to po wyprowadzce zostanie tam łóżko w postaci wygodnej rozkładanej kanapy (czy coś jeszcze nie wiem, zobaczymy jak sprawy się potoczą). Dodatkowo jest z niego wyjście na niewielki balkonik (czego im zawsze zazdrościłem!). Samo mieszkanie jest 3 pokojowe (68m2). Kuchnia jest duża i dobrze wyposażona (lodówko-zamrażarka, zmywarka, kuchenka mikrofalowa i masa różnych sprzętów). Łazienka z kabiną prysznicową oraz wanną (praleczka oczywiście w zestawie).

Okolica niezwykle przyjemna. Zaraz obok jest plac zabaw a do centrum jest dosłownie 6 przystanków tramwajowych. Mamy też świetne połączenie w Północą Krakowa oraz Nowym Kleparzem. Blisko jest Kaufland a i mniejszych marketów nie brakuje. Budynek jest takim nowoczesnym bloczkiem dwupiętrowym.

Na koniec największa zaleta. LOKATORZY :)

Cenowo za pokój wychodzi 900zł + rachunki (średnio 100zl miesięcznie). Czyli mniej więcej 500zł miesięcznie co wg mnie przy obecnych warunkach oraz bądź co bądź wysokim standardzie tego mieszkania jest ceną bardzo przystępną.
Umowa jest z 2-miesięcznym okresem wypowiedzenia (takie życzenie właścicielki).

Jeśli znacie kogoś zainteresowanego lub sami jesteście zainteresowanie to proszę piszcie jak najszybciej!

Wprowadzić można się już od sierpnia :)
Im wcześniej ktoś się wprowadzi, tym wcześniej zrobimy parapetówkę :)

Zamieszczam kilka zdjęć zrobionych jeszcze 2 lata temu, zaraz przed tym jak zaczęliśmy tutaj mieszkać.








niedziela, 10 lipca 2011

Riffs from Hell - część 1

Ci którzy znają mój styl gry na gitarze wiedzą, że nigdy nie byłem typem lubującym się w skomplikowanych arpeggiach, sweepach czy efektownym tappingu. Zawsze rajcowały mnie solidne riffy. Takie, które niosą ze sobą więcej energii niż elektrownia w Fukushimie. Takie, które sprawiają, że mam motylki w brzuchu i wyobrażam sobie siebie grającego je przed wielotysięczną publicznością. Dlatego moim idolem nigdy nie będzie Kirk Hammet czy Joe Satriani. Ja zawsze podziwiać będę Hetfielda, Tremontiego czy Dimebaga (chociaż ten ostatni solówki grał nie z tej ziemi). Dlaczego? Bo tak!!! :P

Tym optymistycznym akcentem zaczynam serię postów w którym prezentować będę najciekawsze riffy muzyki rockowej (oczywiście moim skromnym zdaniem).

Kolejność nie gra roli, wszystkie kocham tak samo jednak zacznę od riffu który przez ostatnie miesiące dręczy mnie dniami i nocami. Głównie dlatego, że jest cholernie trudny do zagrania! A ja za punkt honoru postawiłem sobie nauczenie się całego kawałka. Słucham go codziennie, zazwyczaj wtedy gdy brakuje mi energii lub desperacko jej potrzebuje. To jeden z tych riffów, który sprawia, że moje serce bije szybciej...Nie przedłużam, przed Wami Alter Bridge - "One day Remains" Riff od 0:18 dla topornych ;)


czwartek, 7 lipca 2011

Keeping Keeley

Moim skromnym zdaniem jedna z najciekawszych kampanii reklamowych jakie powstały :)
Cel jest prosty - nie wypuścić Keeley z naszych męskich łap :D Nie jest to takie proste bo dziewczynie nie tak łatwo zaimponować. Ale dla chcącego nic trudnego ;)

Enjoy lads!

KEEPING KEELY - LYNX

niedziela, 3 lipca 2011

Nocny post

Jedne z najciekawszych postów jakie do tej pory napisałem zostały stworzone późną nocą. Podczas studiów mój tryb życia był inny od obecnego i często zdarzało mi się wracać do domu, siadać przed komputerem, i pisać, w środku nocy oczywiście. Mam wrażenie, że wszystkie te wpisy były bardzo szczere i sensowne. Zobaczymy jak pójdzie z tym...

Dzisiejszego popołudnia miałem okazję uczestniczyć w festiwalu kultury żydowskiej, który odbył się, jak co roku, na krakowskim Kazimierzu. Z niewyjaśnionych przyczyn lubię słuchać żydowskiej muzyki, choć do innych aspektów tejże kultury nie podchodzę już tak entuzjastycznie. Wieczór rozpoczął się od oglądania festiwalu... w Internecie! Oj śmiechu było co nie miara. Wyglądało to bardzo swojsko i amatorsko, jednak było niezwykle autentyczne (i te białe włosy przez wiatr rozrzucone, niczym łany zboża w sierpniową noc drżące...). Gdy już ruszyliśmy swoje zacne dupska na miasto okazało się, że jest łokropnie zimno jak na początek lata. No cóż, trzeba być twardym i zacisnąć zęby. Żadnego narzekania!

Spodziewałem się, że na ulicy Szerokiej będzie taki tłum, że mogą być problemy z zobaczeniem sceny. Na szczęście było inaczej, i bez większych problemów mogliśmy podejść bliżej. Jedną z gwiazd wieczoru był zespół Abraham Incorporated z Nowego Yorku. Dawno nie czułem takiej pozytywnej energii! Ludzie bawili się przy ogródkach, barach, płotach, bramach i na placach czyli dosłownie wszędzie. Nikt się nie krępuje, każdy robi to co lubi! Oby więcej takich zespołów. Dla zainteresowanych poniżej próbka umiejętności nowojorczyków.



Zaraz po zakończeniu tego koncertu, a przed rozpoczęciem kolejnego, tuż obok mnie zaczęła się organizować spora grupa młodych ludzi (wyglądali na wycieczkę z Izraela). Z uśmiechem na ustach chwycili się pod ramiona, uformowali szerokie koło i zaczęli tańczyć oraz wspólnie śpiewać. Było to niezwykle spontaniczne i bardzo prawdziwe, a ja po raz kolejny poczułem się jakbym miał 16 lat... Z minuty na minutę grupa rosła w siłę, a w momencie gdy rozpoczął się kolejny koncert zabawa zmieniła formę z zespołowej na bardziej indywidualną, co w dużym skrócie znaczy, że dzieciaki wpadły w szał i tańczyły jak poparzone. Po krótkiej chwili zmyliśmy się w celu sprawdzenia czy istnieje szansa dopchania się do zapiekanek u Endziora...

Nic ciekawego się potem nie zdarzyło, i takim sposobem piszę kolejnego posta...

Zastanawiam się czy warto rozbudować tę notkę o własne przemyślenia i takie tak pierdoły. Pomimo, że moje życie bardzo powoli zaczyna wracać na dobry tor (ociężale jak lokomotywa ale ważne, że do przodu) to wciąż jest sporo spraw niewyjaśnionych i trudnych. Daruję sobie (a raczej Wam) tym razem i postaram się napisać coś więcej w niedalekiej przyszłości. Niestety mój blog ma tę wadę, że jest publiczny i pewnych spraw nie mogę poruszyć w detalach więc jak zwykle będzie niejasno i ogólnikowo. Ale jak ktoś wie to zrozumie ;)

καληνύχτα :)

czwartek, 16 czerwca 2011

Assassin's Creed Trailer

Za genialny klimat, świetną muzykę i choreografię oraz oczywiście za Ezzio.
Przed państwem trailer do najnowszej części najpopularniejszego zabójcy komputerowego ;)



Na deser kolejny zwiastun. Sam w gry StarWars nie grałem, ale muszę przyznać, że ten robi wrażenie. Według mnie sam trailer zapowiada się ciekawiej niż pierwsze trzy części filmowej sagi...



PS. Swoją drogą ciekawi mnie fakt, że w obu zajawkach rolę czarnych charakterów grają faceci pozbawieni owłosienia na głowie. Przypadek? :)

środa, 8 czerwca 2011

Manifest szczęścia

10 rad, które sprawiło, że mieszkańcy miasteczka Slough po dwóch miesiącach stali się szczęśliwsi:
1. Gimnastykuj się trzy razy w tygodniu przez pół godziny.
2. Każdego dnia podziękuj za pięć wydarzeń, za które jesteś wdzięczny.
3. Porozmawiaj z bliską osobą raz w tygodniu przez godzinę bez przerwy.
4. Posadź roślinę i dbaj o nią.
5. Skróć o połowę czas spędzany przed telewizorem.
6. Uśmiechnij się przynajmniej raz do nieznajomego.
7. Odnów kontakt z osobą, która jest Ci bliska.
8. Pośmiej się od serca przynajmniej raz dziennie.
9. Przyznaj sobie nagrodę i ciesz się nią.
10.Codziennie zrób coś dla kogoś innego.

Może warto spróbować?

Polska 2:1 Słowacja

Podobno nawet w nieszczęściu trzeba szukać pozytywnych aspektów dlatego gdyby nie atak wyrostka nie miałbym okazji obejrzeć dość wyjątkowego, jak na Andrychowskie standardy, wydarzenia. Na stadionie KS Beskid odbył się wczoraj mecz młodzieżowych reprezentacji Polski oraz Słowacji w piłkę nożną. Wstęp był darmowy, chociaż miałem przygotowane kilka drobniaków na wszelki wypadek. Pogoda idealna więc i kibice dopisali. Oprawa była bardzo solidnie przygotowana i nie można było się do niczego przyczepić. Rozdano białe oraz czerwone kartoniki, którymi wymachiwała publiczność podczas hymnu polskiego, granego na żywo przez orkiestrę (zakładam, że strażacką :P).

Mecz rozpoczął się od naporu polskiej reprezentacji co zaowocowało dwiema szybko zdobytymi bramkami (pierwsza była naprawdę ładna). Potem z chłopaków powietrze trochę uszło i dali sobie strzelić gola. Jednak spotkanie zakończyło się skromnym zwycięstwem biało-czerwonych.

Mam nadzieję, że to nie ostatni raz kiedy na andrychowskiej ziemi odbywają się zawody tej rangi. Poniżej kilka zdjęć zrobionych moim telefonem ;)




Coś dla samotnych ;)

poniedziałek, 6 czerwca 2011

I'm back.

Dobrze, że nie miałem dostępu do bloga w szpitalu bo post, który zaraz napiszę byłby bardzo nieprzyjemny i mroczny. Na szczęście w tym momencie jestem już w lepszym humorze i mogę na świeżo zrelacjonować to działo się podczas ostatniego tygodnia, a działo się całkiem sporo.

Zaczęło się od imprezy integracyjnej firmy, w której pracuję. W szczegóły wchodzić nie będę (nawet nie powinienem) ale ogólne wrażenie było pozytywne. Pomimo niesprzyjającej aury udało się zebrać bardzo zgraną paczkę. Cały wypad trwał, bagatela, ponad 16 godzin. Nie dość, że miałem okazję wspiąć się na pal, postrzelać z łuku, obejrzeć finał LM w HD i potańczyć to na dodatek poznałem siostrę ;) Oby więcej takich imprez!

Następny dzień to powrót w rodzinne strony i grill. Pogoda cudna. Leżałem sobie na hamaczku i podziwiałem widoczki nieświadomy tego co miało nastąpić w najbliższych godzinach ;) Byłem przekonany, że mój ból brzucha spowodowany jest nadmiarem różnorakiego jedzenia i zwykłym namieszaniem. Następnego dnia okazało się, że mam gorączkę. Udałem się do lekarza, który natychmiast skierował mnie do wadowickiego szpitala z podejrzeniem zapalenia wyrostka robaczkowego.

W Wadowicach zgłosiłem się na SOR gdzie lekarz potwierdził diagnozę i zadał pytanie:
-Zgadza się pan na operację?
-A mam wyjście? - odparłem beznamiętnie.
-Pewnie, że pan ma. Może nas pan olać, wyjść stąd i umrzeć gdzieś pod płotem. - powiedział dość ironicznie lekarz.
-To ja się jeszcze zastanowię...
Po chwili analizowania za i przeciw każdej opcji zdecydowałem się skorzystać z gościnności polskich szpitali.
Operacja odbyła się około 2 godzin po wizycie na SORze. Ogolono mi brzuch (tępą maszynką oczywiście) i wsadzono w biały kaftanik (ale miałem ręce wolne ;)). Potem pamiętam tylko jak pokazywano mi to coś co ze mnie wycięto (wyglądał jak robak i był naprawdę duży) choć nie do końca jestem sobie w stanie przypomnieć szczegółów - jak to po narkozie ;)
Najgorsze były pierwsze 2 dni. Bolało non-stop, ani na chwile nie odpuszczało. Ledwo mogłem chodzić. Potem było z górki. Nie wiem kto wymyślił ketonal ale chętnie tą osobę uściskam :) Atmosfera w pokoju była w porządku. Spotkałem kilku interesujących ludzi, a ramówkę radia Andrychów znam już na pamięć :)
Nie twierdzę, że nie było nudno ale jednak patrząc z perspektywy tych kilku dni po wyjściu ze szpitala stwierdzam, że nie było wcale tak źle. W takiej sytuacji każda pozytywna rzecz cieszy. Fakt, że po 3 dniach możesz się napić wody, potem zjeść kleik i wypić herbatę. To, że Ci się nie kręci w głowie jak chodzisz. To, że ktoś o Tobie myśli i zadzwoni albo nawet odwiedzi. Pomimo, że spędziłem w szpitalu ledwie 5 dni to myślę, że wyniosłem z niego kilka interesujących spostrzeżeń.

Obecnie jest już lepiej. Dzisiaj planuję wybrać się na krótki spacer. Niestety obowiązuje mnie dieta i kategoryczny zakaz aktywności fizycznej ale to tylko etap przejściowy. Nawet blizna kiedyś przestanie być tak widoczna. Trzeba być pozytywnej myśli. Na dodatek wczorajszy wieczór poprawił mi humor, bo okazało się, że jednak potrafię powiedzieć to co myślę. Teraz żałuję, że nie zrobiłem tego duuużo wcześniej :)

Teraz musi być tylko lepiej!
VAMOS!

poniedziałek, 23 maja 2011

Aluzje

Coś bym skrobnął....

Czuję potrzebę....

Obejrzałem wczoraj film pt. „The Social Network”, w którym to Mark Zuckerberg po pijaku (nie takim znowu mocnym, ale jednak) bloguje o swojej eks-dziewczynie. Nie jest to bynajmniej najważniejszy punkt tego filmu, jednak warto wyciągnąć z tej sceny pewien wniosek. Nigdy nie blogować po pijaku oraz nigdy nie używać prawdziwych imion i nazwisk!

Staram się wytężyć mój umysł (co w poniedziałkowy poranek nie jest czynnością prostą) i upewnić się czy sam nie popełniłem tego błędu na swoim blogu.

Hmm...... Czy pisałem kiedyś będąc nietrzeźwy? Zdecydowanie tak (patrz Polish Cherry Friday Night ;))! Jednak nie wydaję mi się, żebym kogoś obraził czy też sam się skompromitował. Nawet jeśli napisałem coś głupiego to nigdy nie ujrzało to światła dziennego...

Kolejne pytanie. Czy użyłem kiedyś czyjegoś nazwiska czy też imienia?

Prawdopodobnie tak, choć raczej stosowałem pseudonimy. Nie twierdzę również, że nie zdarzyło mi się kogoś porządnie obsmarować na blogu. Skoro nie potrafię w rzeczywistości to chociaż w wirtualnym świecie się raz za czas wyżyję ;) Za każdym razem gdy miałem ochotę napisać o kimś kilka gorzkich słów, starałem pisać tak, aby jedynie osoba, której to dotyczy mogła rozszyfrować moje intencje. Biorąc pod uwagę fakt, że mojego bloga czyta ledwie garstka osób mogę sobie pozwolić na wiele :) Nie wszystkie moje teksty pozostały jednak nierozszyfrowane. Początkowo blog znajdował się na MySpace i już wtedy moje niezgrabne aluzje okazały się zbyt czytelne dla odbiorcy docelowego. Średnio się tym przejąłem bo przecież chciałem powiedzieć to co napisałem, ale brakło jaj (jak zwykle zresztą :P). Poza tym „incydentem” nie przypominam sobie, żeby ktoś przyznał się do odkrycia tekstu o sobie.

Jaki z tego wniosek?
Pisać dalej ile wlezie :D

W prawdziwym życiu wolę stawiać sprawę jasno, najzwyczajniej walić prosto z mostu. Na blogu, wolę ściemniać (a jestem w tym zdecydowanie lepszy niż w waleniu z mostu ;) )i kamuflować prawdziwe znaczenie mojej wypowiedzi. Dlatego strzeżcie się Wy, którzy czytacie moje wypociny bo nie znacie dnia ani godziny.... ;)

piątek, 13 maja 2011

Who are you?

Takie tam z kwejka...

wtorek, 10 maja 2011

Mój przyjaciel Piotrek.

Już w weekend miałem okazję usłyszeć optymistyczne prognozy pogody na nadchodzący tydzień przewidujące nieustanne słońce i dwudziesto kilku stopniowe (słownik mi tutaj pokazuje błąd ale nie mam pojęcia jak to poprawnie napisać) temperatury. Jako, że jestem naiwnym idealistą, bezwzględnie w nie uwierzyłem. Jest wtorek, a ja od dwóch dni widziałem dosłownie kilka chmur na niebie. Taki stan rzeczy sprawia, że budzą się moje wyrzuty sumienia, które nakazują mi natychmiast, pomimo ograniczonej mobilności, ruszyć moje białe jak ściana cztery litery i cieszyć się kwitnącą wiosną.

Wczorajszego popołudnia zdecydowałem nie wracać bezpośrednio do domu, dlatego też udałem się na krakowskie Planty i dostojnie zasiadłem na jednej z (drewnianych?) ławeczek. Nigdzie mi się specjalnie nie spieszyło, więc po zakupieniu banana oraz mleka waniliowego (pycha!) leniwie przyglądałem się otoczeniu. „W tak pięknych okolicznościach przyrody” podszedł do mnie pewien jegomość...

Ciężko zaklasyfikować go do jakiejkolwiek grupy społecznej. Z pewnością życie dało mu mocno w kość i teraz ma problemy ze związaniem końca z końcem. Jednak nie wyglądał na typowego, przepraszam za kolokwializm, „żula”. Nie poczułem, że się zbliża, a to już nie lada plus. Jego zęby można by policzyć na palcach jednej ręki, ale postanowiłem dać mu szanse (o ile nie poprosi o pieniądze na wino czy coś w tym stylu). Muszę przyznać, że jego otwierające pytanie mocno mnie zaskoczyło. Może nie tyle pierwsze pytanie, które było mało istotne, co kolejne.
- Przepraszam, czy mogę mieć do pana pytanie? – powiedział bardzo powoli nieznajomy.
- Słucham. O co chodzi?
Tutaj nastąpiła pauza, ale nie taka ćwierćnutowa czy półnutowa. To było kilka solidnych pauz cało-nutowych. Cierpliwie czekałem na kontynuację.
- Ile kosztują takie okulary? – zapytał jegomość wskazując na parę przeciwsłonecznych szkieł znajdujących się na mojej głowie.
Pomyślałem „Niezły z niego cwaniak. Powiem że 60zł, to stwierdzi, że skoro stać mnie na takie okulary to pewnie mam trochę drobnych na zbyciu.”
- Nie wiem ile. Dostałem je w prezencie – skłamałem.
- Ale tak mniej więcej. Ile takie okulary mogą kosztować?
- A bo ja wiem... Nic szczególnego, pewnie za 20 zł można takie okulary kupić na Floriańskiej – skłamałem po raz kolejny.
- Bo wiesz, ja szukam takich okularów dzięki którym mógłbym się ukryć przed światem, przed moją żoną i dziećmi.
W tym momencie wiedziałem, że będzie ciekawie.

Odniosłem wrażenie, że koleżka jest nietrzeźwy, jednak nie poczułem od niego żadnego alkoholu. Mówił bardzo powoli, nie przeklinał i bądź co bądź miał solidny zasób słownictwa.
- Nie wiem czy takie okulary istnieją. Osobiście uważam, że lepiej się nie ukrywać i stawić czoło swoim problemom. - odparłem udając, że się znam na życiu.
- Ale ja bym chciał chociaż raz się ukryć. Nic więcej.
Nie pamiętam dokładnie jak odpowiadałem na jego pytania więc nie będę próbował dokładnie odtworzyć przebiegu rozmowy. Szybko zrozumiałem, że koleżka ma potrzebę wygadania się. On zauważył, że ja daję mu na to pozwolenie więc bez zwłoki zapytał czy możemy przejść na ty. Czemu nie.
Piotrek opowiadał o tym jak podczas swojego pobytu w Grecji „na własne uszy” słyszał jak jego żona „podniecała się z innym”. Było mu trochę wstyd przyznać się, że jest rogaczem ale stwierdziłem, że przecież mnie nie zna więc niech się nie przejmuje. Gdy wspomniał o Grecji ja instynktownie powiedziałem „Kalimera, Kalinichta” czym przekonałem go do siebie zupełnie. Podzieliłem się z nim faktem, że byłem kilka tygodni w Grecji. On spędził tam szmat czasu. Głównie pracując na plantacjach pomarańczy oraz winogron. Opowiadał on świętowaniu przez Greków mistrzostwa Europy (zdobytego wg niego w 1984r.) i o tym, że musiał „trzymać się za jaja” żeby przetrwać. Wspominał o tym jak ludzie nawzajem się wyzyskują oraz o tym jak zwiedzał kanał Koryncki. Zabawna była historia jego gafy w stosunku do żony jednego z jego pracodawców. Chciał popisać się znajomością języka greckiego i zamiast kulturalnie się przywitać powiedział do niej „Dzień dobry suko”. Okazało się również, że Piotrek siedział w więzieniu przez rok. Za co? Tego nie powiedział, a ja nie pytałem. Bo i po co?
Nasza rozmowa (a raczej jego monolog) miała się już ku końcowi gdyż byłem umówiony na kolejną (ale tym razem z kimś o pełnym uzębieniu). Gdy już wstawałem Piotrek zapytał mnie czy nie mam drobnych na precla. Eh, a jednak... Pomyślałem, że skoro tyle się naprodukował, to dam mu jakiegoś drobniaka. W momencie gdy przeglądałem portfel w poszukiwaniu pieniędzy, wspomniał, że musi dostać się do Wadowic. Dałem mu piątkę mówiąc, że sam w Wadowicach się urodziłem. Gdy to usłyszał o mało co nie rzucił mi się w ramiona. Zapytał czy tam mieszkam, więc wyjaśniłem, że jestem z Andrychowa. Kolejny atak szczęścia. Andrychów znał i często tam bywał. Zaczął rzucać nazwiskami mając nadzieje, że znajdą się jacyś wspólni znajomi. Wziął mnie nawet z zaskoczenia:
-Pracowałeś może w WSW? (Wytwórnia Silników Wysokoprężnych – swego czasu największy pracodawca w Andrychowie)
-Gdzie tam. Ja aż tak stary to nie jestem...
Kończąc rzucił jeszcze jedno nazwisko, którego oczywiście kompletnie nie kojarzyłem ale wspomniał, że to ochroniarz z Epsilonu. Odpowiedziałem mu, że kolesia nie znam, ale Epsilon nie jest w Andrychowie tylko za Izdebnikiem, w stronę Krakowa. Szybko zrozumiał swoją pomyłkę i ciągnął dalej twierdząc, że ów ochroniarz pracował w nieistniejącej już knajpie andrychowskiej. Nie mógł sobie przypomnieć jej nazwy ale pamiętał, że była ona zaraz przy wjeździe przy głównej drodze. Odpowiedź mogła być tylko jedna „Zodiak”. Gdy to usłyszał ponownie rzucił mi się w ramiona bo wiedział, że jestem prawdziwym Andrychowianinem...
Na pożegnanie klasyczny żółwik i kilka ciepłych słów na dodanie otuchy (w dwie strony). Gdy już ruszyłem w swoją stronę Piotrek krzyknął:
-Maciek!
-Co Piotrek?
-A mogę się rozpłakać?
-Pewnie, że tak!

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Sennik

Wierzę, że sny mają swoje znaczenie i wierzę, że nie jest to jedynie chaotyczny produkt ludzkiej wyobraźni. Jednak nie wierzę, w uniwersalny sposób odczytywania snów, w postaci senników, ludowych porzekadeł czy też zabobonów. Dlatego też sam szukam znaczenia swoich pokręconych snów, a sen im bardziej zakręcony tym ciekawszy!
Koszmary też lubię, a co! Nawet gdy budzę się w nocy zlany potem, to po krótkiej chwili staram sobie przypomnieć co mnie tak cholernie nastraszyło. Nie jestem fanem (samotnego) wylegiwania się w łóżku, natomiast lubię spać gdyż wtedy śnię. Zdarzają się takie sny, których się boję. Nie są to koszmary, te jak już napisałem toleruję.
Chodzi o takie, które pokazują co siedzi w mojej głowie.
Chodzi o takie, które ujawniają fakty, o których dawno chciałbym zapomnieć.
Wreszcie chodzi o takie, po których nie mogę się pozbierać przez długie godziny.

Nie wszystkie sny warte są zapamiętania. Zdarzają się sny nudne i bezbarwne. Prawie jak odcinki Klanu. Jednak gdyby ich nie było, te ciekawe (w stylu Carnivale np) nie byłyby takie wyjątkowe. Interpretując sen nie staram się doszukiwać trzeciego dna. Próbuję wyciągać bezpośrednie wnioski. Drzewo to drzewo, kobieta to kobieta, żadnych ukrytych znaczeń (w końcu jestem prostym facetem ;) ). Jestem konsekwentny w swoich przemyśleniach na tyle, na ile potrafię. Nie wiem czy jest to prawidłowy sposób, ale bez wątpienia jest to jakiś sposób.
Mam też wrażenie, że sny dają mi swego rodzaju pewność siebie. Często są potwierdzeniem moich uczuć i emocji, których boję się wyrazić w świecie rzeczywistym...

Do tej pory moje sny mnie jeszcze nie zawiodły i nie czuję się przez nie oszukany. Obym zawsze mógł na nich polegać ;)

PS.Zapomniałem o lanym poniedziałku. Kompletnie! Zostałem zaskoczony i oblany przez dobrze przygotowaną rodzinę. Starzeję się... :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Full service

Oj dzieje się ostatnio sporo. Szkoda, że pozytywne momenty przeplatane są tymi mniej przyjemnymi. Gdyby nie ostatnia kontuzja, (a raczej jej odnowienie) ostatnie tygodnie byłyby bardzo udane. O moich nożnych problemach wspominać nie będę, gdyż jako nadworny egocentryk zapewne opowiedziałem już o nich prawie wszystkim :) W skrócie powiem, że mam za swoje :P

Ale jak wrócę to będzie się działo :D Moje nogi będą prosić, żebym dał im chwilę wytchnienia :) Mam już zamiar nauczyć się rzucać trójki, robić spiny oraz cross-overy. Nie, nie w NBA 2k11 :P

Szczerze mówiąc nie sądziłem, że kiedykolwiek napiszę cokolwiek o koszykówce, a tu Czemek wyrasta na wielkiego fana NBA. Przynajmniej nie jestem sezonowym kibicem Barcelony :P Posta piszę w koszulce zespołu, który w tym roku sięgnie po tytuł :D Kto zgadnie o jaką ekipę chodzi? Dla ułatwienia dodam, że nie jest to Minnesota Timberwolves ;)

Jak już przy sporcie jesteśmy ostatnio nawet zacząłem oglądać skróty Juvenstusu (na cały mecz jeszcze szmaciarze nie zasłużyli). Wygrali 3 mecze z rzędu i odżyły nadzieję na awans do Ligi Mistrzów... na awans do Ligi Mistrzów...do czego ten świat zmierza???

Koniec sportu. Czas na muzę.

REAKTYWACJA SEED!

Mówię poważnie! Są chęci, są pomysły, oby starczyło wytrwałości. Nasze głowy, aż przepełnione są dźwiękami, rytmami i tekstami. Wystarczy tylko je otworzyć i zgrabnie ułożyć w odpowiednich pudełkach, zapakować i rozdawać :D

Mam nadzieje, że uda nam się w przeciągu paru miesięcy stworzyć co nieco, a wtedy możecie być pewni, że Seed powróci na scenę :)

Kończę bo okład na nodze sprawił, że straciłem w niej czucie i wypadałoby go zmienić.
Skrobnę coś w najbliższej przyszłości bo aż mi wstyd, że blog świeci pustkami...

Swoją drogą, co ja się przejmuję? Przecież i tak tego nikt nie czyta :P No prawie nikt ;)

piątek, 8 kwietnia 2011

poniedziałek, 14 marca 2011

O drodze do celu

Spontaniczne odwiedziny swoich świetnych kumpli zawsze kończą się czymś ciekawym.
Tym razem nasze spotkanie zaowocowało między innymi poniższą myślą:

"Nie zawsze warto jest czekać na bezpośredni autobus. Czasami lepiej jest zrobić kilka przesiadek ale dojechać tam gdzie się chce."

(oczywiście to mocna parafraza tego co powiedział E. ale sens jest zachowany).

Cóż więcej mogę powiedzieć. Chyba tyle, że nie powinno się jeździć na gapę :D (if you know what I mean!).

niedziela, 20 lutego 2011

Żegnaj stary druhu

Poznaliśmy się kiedy byłem jeszcze małym brzdącem. Rodzice twierdzą wręcz, że znamy się od urodzenia. Przez te wszystkie lata byliśmy jak papużki nierozłączki. Gdzie ja, tam i on. Nie odstępował mnie nawet na krok. Czasami jego obecność powodowała pewien dyskomfort jednak nigdy się go nie wstydziłem. Nigdy nie starałem się go ukryć. Zawsze był na swoim miejscu i zdawać by się mogło, że nic go stamtąd nie ruszy.

Mocno się wahałem z podjęciem tej decyzji. Przeanalizowałem wszystkie za i przeciw i doszedłem do wniosku, że tak trzeba. Spędzimy ze sobą kilka ostatnich dni. Powspominamy stare dobre czasy niczym dwóch weteranów wojennych wspomina swoją wspólną służbę. Następnie nasze drogi się rozejdą. Gdzie pójdziemy? Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że już nigdy się nie spotkamy.

A więc żegnaj mój pulchny pieprzyku na szyi. Będzie mi Cię brakować :(

czwartek, 10 lutego 2011

Green Twins

First time he took it cool
His head up in the clouds
Every minute was gold
And every hour was right

That song was like a wish
Made the green twins cry
She came to him one night
The bed was simply too tight

She stole the bigger one
He didn't care at all
She took the smaller then
and by the sunrise was gone

Together they fly up high
Too high to open eyes
Something bit her tail
'Come back to me! Right now!'

Three times they ran
Sun always felt warm
Each time she woke up
But he dreamed on and on

Last time was different
If felt even too strong
But he's starting again
Tired of everything

Now he’s dreaming alone
Windows wide open still
Was that even real?
Doesn’t matter now, just dream you fool, dream…

niedziela, 6 lutego 2011

Owoce

Jeśli ktokolwiek uważał mnie za normalną osobę niech wysłucha poniższego nagrania.
Wiem tylko, że była to improwizacja zarówno słowna jak i gitarowa. Natomiast co było inspiracją? Tego nie wie nikt...

czwartek, 3 lutego 2011

Dystans

Krótka piłka z mojej strony.
Co zrobić, żeby się za bardzo nie przejmować a jednocześnie nie olać sprawy?
Dotyczy różnych aspektów życia.

Jakieś pomysły???

wtorek, 25 stycznia 2011

Helikopter w ogniu

To nie był dobry pomysł. To znaczy pomysł był dobry, ale okoliczności niesprzyjające. Bo kto do cholery zaczyna tydzień od wprowadzenia się w stan ewidentnego upojenia alkoholowego (nałogowców nie uwzględniam)?

Otóż wczoraj, dość nieoczekiwanie, wprowadziłem się w wyżej wymieniony stan. Co najlepsze był to czysty przypadek. Naprawdę, nie wiem jak to się stało. Skaczę, skaczę, piję, skaczę, piję, skaczę, piję, piję, piję i piję i siup Czemek zrobiony ;)
Bawiłem się bardzo dobrze, temu nie zaprzeczę, ale ostatnie minuty poniedziałkowego wieczoru pamiętam bardzo mgliście. To znaczy mam zarys tego co się działo przed pójściem spać, ale fakt, iż mam wrażenie, że to wszystko było snem, tylko pokazuje jak mocno alkohol zaatakował mój ćwierćwieczny organizm.
Zasnąłem jak małe dziecko, a spałem jak niedźwiedź (grizli oczywiście). Już trzy sekundy po przebudzeniu wiedziałem, że to będzie ciężki poranek. „Helikopter w ogniu” to chyba najlepsze określenie mojej przypadłości. Na studiach nie było problemu. Człowiek po prostu spał do południa, albo siadał przed kompem i grał w jakąś durną grę. Przez moment pomyślałem, czy nie warto byłoby się na chwilę cofnąć w czasie i zgłosić urlop na żądanie, w końcu to idealna okazja. Ostatecznie postanowiłem wziąć się w garść i ruszyć dupę (chociaż myśl o pozostaniu w łóżku przyszła w momencie kiedy byłem już ubrany i szczerze mówiąc stwierdziłem, że skoro się już ubrałem i w ogóle, to pójdę do pracy).

Mocna kawa i kanapka na śniadanie przywróciły mnie do pionu. Nadal musiałem się opierać o ścianę, ale przy najmniej sprawiałem dobre wrażenie. Jak na złość musiałem tłumaczyć się z pewnego raportu, a poziom czepialstwa moich przełożonych przekroczył wszelkie normy. Postanowiłem zgadzać się we wszystkim i być kompletnie nieasertywny. Dobrze zrobiłem bo już po chwili miałem problem z głowy.

Przed momentem wróciłem z obiadu, który przywrócił mnie już finalnie do pionu. Wieczorem czeka mnie jednak kolejne wyzwanie. Mecz w biznes lidze. Legia Warszawa za czasów świetności przez pierwsze trzy dni tygodnia waliła w gaz ile wlezie. Potem trenowali, a w weekend ogrywali wszystkich jak leci. Zobaczymy jak taka strategia sprawdzi się w moim przypadku :)

niedziela, 23 stycznia 2011

Egzotycznie

Wczorajszego popołudnia miałem okazję uczestniczyć w bardzo przyjemnym wydarzeniu. Otóż Klub Kuźnia (os. Złotego Wieki) od pewnego czasu organizuje spotkania, które mają na celu przybliżenie nam odległych i egzotycznych kultur. Tym razem dokładniej opisana została kultura Polinezji i szeroko pojętej Australii oraz Oceanii (piszę "Tym razem" jakbym był stałym gościem, a tak się składa, że byłem tam tylko raz. Nie pytajcie dlaczego ;)).
Wstęp na spotkanie był darmowy, a organizatorzy niezwykle sympatyczni i pomocni. Zaczęło się od wykładu doktoranta UJ o Australii i Oceanii. Temat obszerny ale pokazany w bardzo przystępny sposób. Swoją drogą ciekawostką jest, że większość (przynajmniej tych wspomnianych) odkrywców i podróżników odwiedzających tamtejsze tereny swój marny żywot kończyła w żołądkach tubylców (chociaż z drugiej strony mięso białych tubylcom za bardzo nie smakowało, więc zapewne wcinali ich z czystej ciekawości). Sporo ciekawostek oraz imponujących zdjęć. W drugiej części wykładu opisana została Nowa Zelandia. Kraj, który chciałbym kiedyś odwiedzić, zamieszkiwany jest przez ok 4 miliony mieszkańców z czego znakomita część mieszka w miastach, reszta to połączenie gór, lasów, rzek, wulkanów, plaż i kto wie czego jeszcze. W końcu nieprzypadkowo Peter Jackson wybrał Nową Zelandię na miejsce kręcenia "Władcy Pierścieni".

Po tym krótkim wstępie przyszła pora na coś specjalnego.
Na scenie pojawił się krakowski zespół tańców polinezyjskich i hawajskich o wdzięcznej nazwie "Pearly Shells". Oryginalne ruchy i niezwykle barwne stroje z pewnością zrobiły wrażenie na publiczności. Niestety nie jestem w stanie obiektywnie opisać zespołu jako całości, gdyż moja uwaga skupiona była na jednej konkretnej wykonawczyni. A ona zrobiła na mnie kolosalne wrażenie...
Wrócę jednak do rzeczywistości. Na scenie miał się również pojawić dwuosobowy zespół muzyczny i zaprezentować charakterystyczne dla hawajskich wysp dźwięki, jednak jeden z członków zaniemógł dzień wcześniej i sobotnie popołudnie spędził oglądając Małysza w telewizji. Zamiast występu mieliśmy krótką prezentacją dotyczącą instrumentów używanych w muzyce hawajskiej. Dość ciekawe, choć ewidentnie przygotowywane na ostatnią chwilę. Na koniec krótka opowieść o kuchni z rejonów Australii oraz poczęstunek (genialny napój bananowy!). Nie wiem co działo się potem gdyż zdecydowałem się wcześniej opuścić teren klubu ale jestem pewien, że było ciekawie.

Tego typu spotkania pokazują, że warto mieć pasje. Nie obsesję, ale pasję. Życie bez pasji jest nudne ;)

niedziela, 16 stycznia 2011

Kronika Ptaka Nakręcacza

Koniec.

Wczorajszego deszczowego popołudnia zakończyłem moją przygodę z historią Toru Okady. Była to znajomość krótka, jedyne trzy tygodnie, lecz niezwykle intensywna. Wciąż staram się wyciągnąć z niej wnioski i zrozumieć co tak naprawdę się stało. Jak się okazuje nie jest to takie proste...

Owszem, nie spodziewałem się hollywoodzkiego happy endu i fajerwerków na cześć głównego bohatera, jednak wciąż nie wiem co myśleć o zakończeniu. Jedyne co mogę powiedzieć to to, że było logiczne i spójne - w pewnym stopniu nawet przewidywalne. (Zdaję sobie sprawę, że i tak nie wiecie o co chodzi, ale może uda mi się kogoś zachęcić do przeczytania tej "knigi").
Moim skromnym zdaniem dobre zakończenie książki, to takie, po którym czytelnik przez tydzień nie może dojść do siebie, a jego myśli nieustannie krążą wokół dopiero co przeczytanej historii.
"Kronika Ptaka Nakręcacza" ma dokładnie takie zakończenie. Podczas czytania ostatnich stron serce biło mi znacznie szybciej, a wszystko co mnie otaczało przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Była tylko książka i ja...

Wrócę jednak do próby wyciągnięcia jakichkolwiek wniosków. Jako, że książka ta nie jest tandetnym romansidłem czy też brutalną sensacją, karygodnym zachowaniem byłoby przejście obok niej obojętnie, bez chwili refleksji. Obecnie jestem w stanie wyciągnąć z niej jeden, kardynalny wniosek. Jeśli ci na czymś zależy, jeśli czujesz, że jest to dla ciebie ważne i twoje życie traci sen bez tego - walcz z całych sił i nie poddawaj się nigdy.

Oczywista oczywistość? Nie do końca. Czasem wydaje się nam, że zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, że to już koniec. Otóż założę się, że w większości przypadków można zdziałać o wiele, wiele więcej. Gdy w grę wchodzi coś niezwykle cennego, również czas przestaje się liczyć. Żadna minuta, żadna sekunda spędzona na walce o "to coś" nie będzie nigdy czasem zmarnowanym. Toru walczył o swoją ukochaną przez półtora roku. Był w stanie poświęcić wszystko byleby ją odzyskać. Czy mu się udało? Tego nie zdradzę :)

Podobno książka doczekała się ekranizacji czy też scenicznej adaptacji. Po powrocie do Krakowa z pewnością postaram się jej poszukać w sieci. Wiem, że nic nie dorówna książce, jednak chcę zobaczyć jak inni postrzegają tę historię. Poznać inny punkt widzenia niż mój własny.

wtorek, 11 stycznia 2011

Go with the flow

Nie wiem czy już o tym wspominałem ale na wszelki wypadek przypomnę - mam świetną rodzinę. Mówię całkiem poważnie ;) Nie taką, którą się spotyka jedynie na świętach, weselach i innych masowych imprezach. Nie taką, która nawet nie wie gdzie pracuję albo jakie studia ukończyłem. To rodzinka, która mnie nigdy nie nudzi i taka, na którą zawsze mogę liczyć. Na dodatek zaskakuje co krok. Takim, jakże miłym, zaskoczeniem był prezent jaki otrzymałem podczas ostatniej Wigilii. Była to książka. Ale nie jakaś tam zwyczajna książka. Nie była to też kolejna opowieść gdzie główny bohater jest elfem, czarodziejem, nekromantą czy rewolwerowcem (takie właśnie księgi zwykłem czytać). To z pozoru zwyczajna powieść napisana przez niejakiego Haruki Murakamiego, o dość śmiesznie brzmiącym tytule "The Wind-Up Bird: Chronicle", co w tłumaczeniu brzmi jeszcze zabawniej bo "Kronika ptaka nakręcacza". Głównym bohaterem jest najprzeciętniejszy z najprzeciętniejszych Japończyków, który nie odznacza się kompletnie niczym szczególnym. Od sześciu lat szczęśliwie żonaty, bezrobotny i bezdzietny człowieczek. Już pierwsze kartki powieści zaskakują i dają obietnicę niebanalnej i nieprzewidywalnej historii. Mam też wrażenie, że nie dostałem tej książki przypadkowo...

Nie chcę jednak bawić się w recenzenta, chociaż czytając powyższe kilka zdań mam wrażenie, że trochę mnie poniosło. Zamierzam nawiązać do pewnego rozdziału z tejże książki. Główny bohater wraz z żoną co miesiąc udaje się do pewnego starszego jegomościa. Chodzą tam z przymusu jaki wywarł na nich ojciec Kumiko (żony Toru), lecz jak się okazuję, mają przyjemność poznać niezwykle interesującego człowieka. Pan Honda podczas jednej z ich wizyt powiedział coś takiego: "The point is, not to resist the flow. You go up when you're supposed to go up and down when you're supposed to go down. When you're supposed to go up, find the highest tower and climb to the top. When you're supposed to go down, find the deepest well and go down to the bottom. When there's no flow, stay still. If you resist the flow, everthing dries up. If everything dries up, the world is darkness". W tłumaczeniu na polski "Chodzi o to, żeby nie opierać się prądowi (przypływowi, strumieniowi - jak wolicie :P). Idziesz w górę, kiedy powinieneś iść górę i w dół kiedy powinieneś iść w dół. Kiedy powinieneś iść w górę, znajdź najwyższą wierzę i wejdź na nią. Kiedy powinieneś iść w dół, odszukaj najgłębszą studnię i zejdź na samo dno. Kiedy nie ma ruchu, stój spokojnie. Jeśli będziesz się opierał wszystko wyschnie. Jeśli wszystko wyschnie, świat stanie się ciemnością"

Moim skromnym zdaniem są to najważniejsze słowa w tej książce.
Starałem się odnieść je do swojego życia i co ciekawe było to niezwykle proste. Przeżyłem momenty kiedy wspomnianego "prądu" nie było i stałem grzecznie w miejscu czekając na swoją chwilę. Kiedy już owa chwila nadeszła korzystałem z niej jak najmocniej do momentu kiedy wszystko odwróciło się o 180 stopni. Wtedy popełniłem jednak karygodny błąd, gdyż mocno się zaparłem i na siłę próbowałem się nie przewrócić. Zamiast delikatnie i powoli spłynąć z nurtem, ja bezskutecznie próbowałem iść do przodu. Zdaję sobie sprawę, że piszę trochę enigmatycznie i niejasno. Niech tak jednak zostanie. Tak było kiedyś, lecz pozostaje pytanie co powinienem zrobić teraz. Otóż doszedłem do wniosku, że... nic. Przeczekać, pozostać w bezruchu. Nie mówię jednak o swoistej wegetacji, lecz o niepodejmowaniu istotnych decyzji, odłożeniu ich na jakiś, bliżej nieokreślony (choć zapewne krótki), czas. Mówiąc krótko: „Go with the flow”...



Do końca książki pozostało mi jeszcze około 180 stron (z około sześciuset). Nie wiem czego się spodziewać. Nigdy nie czytałem książek Murakamiego, więc nie znam dobrze jego stylu. Pozostaje mi tylko czytać i czytać...



PS. Jak tylko skończę książkę bardzo chętnie ją komuś wypożyczę :) Są odważni ?

niedziela, 9 stycznia 2011

Reaktywacja

Zawiesiłem bloga bez wyraźnego powodu. Teraz bez wyraźnego powodu go reaktywuję.

Jednak zanim zacznę pisać, chciałbym się zastanowić o czym powinien być ten blog. Nie zamierzam omawiać tutaj moich prywatnych spraw bo takie praktyki to już praktycznie prostytucja intelektualna. Zachowam te kwestie dla siebie i najbliższych mi osób.

Mógłbym pisać o tematach, na których się "znam". Dajmy na to o sporcie. Problem jest w tym, że nie czuję tego i najzwyczajniej w świecie nie mam na to ochoty.
Kolejną kwestią, o której co nieco wiem jest muzyka. Chętnie podzieliłbym się swoimi przemyśleniami na temat nowo poznanych zespołów, utworów czy wydarzeń. W tym momencie wydaję mi się to najrozsądniejsze rozwiązanie. Szukam jednak dalej.
Mógłbym, na wzór mojego szanownego kolegi Efrema, po prostu tworzyć. Krótkie historie, a może nawet większą całość. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. Piątka z matury z polskiego nie czyni mnie pisarzem i moje wypociny mogłyby być ciężkostrawne w odbiorze. Jednak chciałbym coś stworzyć, jakiś własny świat czy też własną opowieść. Pozostawiam ten temat otwarty. Kto wie, może coś z tego będzie...

Co więc jeszcze mógłby Czemek na swoim blogu pisać?

Zapewne zdarzy mi się nieraz napisać posta pod wpływem chwili. Coś wpadnie do mojej głowy i wypadnie wprost na bloga. Już niejednokrotnie pojawiały się posty kompletnie oderwane od rzeczywistości i dla wielu (jakby ktoś to w ogóle czytał :P) wręcz niezrozumiałe, czy też nielogiczne. Zdarzyło mi się również pisać o czymś w taki sposób, aby jedynie ja i osoba, o której był wpis wiedziały o co chodzi. W pewnym sensie chciałem napisać coś czego w rzeczywistości nie miałem odwagi powiedzieć.

Jak widzicie bywało różnie i zapewne to niewiele się zmieni. Chciałbym jednak, aby mój blog miał pewien logiczny ciąg. Wciąż nad nim myślę, jednak jeśli ktokolwiek z Was ma jakieś sugestie lub pomysły będę bardzo wdzięczny!

PS. Już Ci Efrem pisałem wcześniej, ale Twój ostatni post zrobił na mnie nie lada wrażenie. Czekam na następne!!!