sobota, 17 stycznia 2009

Edukacja muzyczna

Zastanawiałem się na tematem mojego kolejnego posta i stwierdzam, że napiszę o czymś co lubię. O czymś bez czego nie mogę żyć. Konkretnie o muzyce.

Odkąd pamiętam w moim domu była muzyka. Oczywiście nie na okrągło, bo co za dużo to niezdrowo ale jednak często można było słyszeć jakąś płytę winylową z, bądź co bądź, bogatej kolekcji mojego ojca, która prawdopodobnie będzie kiedyś sporo warta. Też dzięki niemu w moim dzieciństwie królował Queen i Michael Jackson z płytą "Bad", do której tańczyłem jak szalony na środku pokoju gościnnego.

Z mojej edukacji muzycznej w szkole podstawowej nie jestem zbyt dumny, ale też się jej pod żadnym pozorem nie wstydzę. Oprócz wspomnianych wcześniej klasyków, wspomaganych takimi hitami jak album "Money for nothing" Dire Straits, zacząłem słuchać szeroko pojmowanej muzyki elektronicznej, przy najmniej ja ją tak nazywam. Głównie techno. ATB i tym podobne. Na pierwszym miejscu była jednak ścieżka dźwiękowa z filmu "Mortal Combat", której namiętnie słucham do dziś. Wraz z upływem lat zacząłem jednak dostrzegać, że to muzyka rockowa jest tą, którą czuję najlepiej.

Znowu dzięki tacie, zacząłem moją przygodę z Metallicą. Dostałem od niego dwie kasety z ich niepowtarzalnego koncertu z orkiestrą symfoniczną z San Francisco pod batutą Michaela Kamena. Rety ale ten czas leci, to był rok 1999. Do dziś pamiętam jak w drodze na trening siatkówki poznawałem takie hity jak "Master of Puppets" czy "One". Tego co się wtedy w mojej głowie i brzuchu działo nie da się opisać. Wiedziałem, że to jest to. Potem już poleciało. Kumpel pożyczył mi "And Justice of All" i jeszcze parę innych. Powoli zaczynałem kumać o co w tym wszystkim chodzi. Poznałem co to riff i co to porządna solówka. Metallica zaczynała nie mieć przede mną żadnych tajemnic. Teraz mi się przypomniało, że w międzyczasie fascynował mnie Limp Bizkit z albumem "Significant other", również wydany w 1999r. Pamiętam jak skakałem po łóżku przy dźwiękach "Break stuff" (do dzisiaj używam tego utworu do wy lub naładowania się).

Całe liceum upłynęło pod znakiem rocka i wszelkich jego odmian. Była masa dobrych koncertów (Slipknot -tam wszedłem bez biletu, to znaczy miałem bilet ale podczas rozdawania przez zespół autografów ktoś mi go ukradł, i musiałem kombinować ale się udało, Apocalyptica, dwa Woodstocki no i moja Metallica w 2004 roku) i rozpocząłem moją przygodę z gitarą. Z jednej strony żałuję że dopiero w wieku 17 lat zacząłem grać, a z drugiej cieszę się, że w ogóle gram.

Okres studiów to już poszerzanie swoich horyzontów muzycznych. Nie ma sensu wymienianie wszystkiego czego słuchałem, bo zajęło by to pewnie sporo czasu a i tak kogo to tak naprawdę obchodzi, powiedzmy, że wystarczyło tego, żeby wyrobić sobie pewną opinię i mieć swoje zdanie. Często zdarzało mi się wpadać w dyskusje na temat muzyki. Co jest lepsze, bardziej ambitne i takie tam. Dzisiaj już wiem, że takie rozmowy nie mają większego sensu. Powód jest prozaiczny. Gusta. O nich się przecież nie mówi. Każdy ma swoje i nie jesteśmy w stanie ich zmienić. Ważne, żeby nic nikomu nie narzucać na siłę.

Wydaję mi się, że należy sobie zawsze zadać jedno proste pytanie. Po co słuchamy muzyki? Jest przecież wiele powodów. Jeśli słuchasz muzyki, żeby się zrelaksować to wiadomo, że nie jesteś fanem "vegeterian progressive metal". Jeśli przez muzykę chcesz wyrazić swój gniew lub frustrację to "Oda do radości" Beethovena z pewnością nie będzie Twoim ulubionym utworem. Dlatego śmieszą mnie osoby, które twierdzą, że muzyka jakiej słuchają jest lepsza. Myślę, że jedyne sensowne porównywania (choć jak mówiłem porównywanie gustów to śliska sprawa) mogą być dokonywane w obrębie tych samych gatunków muzycznych. Skoro ktoś gra rocka, to można mówić o tym, że na przykład perkusista nie wyrabia, albo solówki są monotonne, albo głos wokalisty brzmi jak okrzyk godowy kozy alzackiej. Jednak nawet takie techniczne mankamenty, nie przekreślają zespołu jako całości. Przecież wszystko może się podobać. Turpiści też istnieją ;)

Proponuję się przez moment zastanowić, zanim zaczniemy komuś tłumaczyć, że Doda to nie artystka a Feel jest gorszy od fasolek. Zamiast tego przecież lepiej jest powiedzieć, że w mojej skromnej opinii Feel nie jest klasyfikowany jako muzyka. Każdy może mieć własne zdanie, własną opinię oraz własną wizję muzyki. Nikogo nigdy nie będę zmuszał, żeby słuchał ze mną Slipknota czy Massive Attack, bo wiem, że dla wielu może być to traumatyczne doświadczenie, ale polecać i namawiać jak najbardziej będę. Może uda mi się komuś pomóc w znalezieniu swojej ulubionej muzyki. Co lepsze, może będzie to muzyka, która również mnie odpowiada gdyż będę miał z kim porozmawiać na ten jakże ważny dla mnie temat.

środa, 7 stycznia 2009

Wielkie joł

Wracając wczoraj do domu, około 2 w nocy, przy siarczystym mrozie stwierdziłem, że muszę coś napisać. Cała koncepcja 'blogowania' jest dla mnie nowa, ale sądzę, że warto spróbować. Nie wiem co napiszę ale coś na pewno.
Najłatwiej chyba zacząć od pogody...a potem się zobaczy.

Już dawno nie było takich mrozów. Taki stan rzeczy mi nie odpowiadał bo jestem zdecydowanie ciepłolubny. O ile siedzę w domu ze szczelnymi oknami to mam to zazwyczaj gdzieś, ale ostatnio nie mam ochoty grzać, niestety co raz większego, tyłka w 'moim' ciasnym, położonym przy dwupasmowej ulicy zacisznym mieszkaniu. Na szczęście jest jeszcze parę miejsc, do których można się udać i być pewnym, że zdarzy się coś ciekawego. Każdy takie miejsce przecież ma. Ale nawet nie trzeba szukać "specjalnych miejscówek", wystarczy spotkać się i porozmawiać, ale nie o tym, że na polu (tak na POLU, nie na dworze bo ja z małopolski jestem) zimno, że egzaminy ciężkie, że politycy to oszuści itp itd. Porozmawiać o czymś poważniejszym. Nie, też nie o tym, że komuś nie staje albo o tym, że ja bym wolał z dwiema dziewczynami itp. (chociaż czasami te dyskusje też są swoją drogą ciekawe) Ludzie przecież chcą dzielić się swoimi przemyśleniami, rozterkami czy problemami, tylko trzeba ich do tego sprowokować. Czy rozmawianie o problemach to okazywanie słabości? Zdecydowanie nie. Powiem wręcz przeciwnie, że brak umiejętności rozmowy to niemoc. Nie ze wszystkim można poradzić sobie samemu.Warto podzielić się swoimi troskami z przyjaciółmi, rodziną czy znajomymi. Tylko problem jest w tym, że nie wszyscy chcą słuchać...

Inną kwestią jest to, że nie potrafimy rozmawiać. Często zdarza się, że nikt nas tego po prostu nie nauczył. Bo przecież skoro potrafimy mówić, to potrafimy też rozmawiać. Taaaa, jaaaaaasne. Sam jestem tego przykładem (może nie tak wyrazistym ale zawsze jakimś), chociaż staram się zmienić, idzie mi to jednak powoli. Ale i tak często są problemy z powiedzeniem tego, co się naprawdę myśli i czuje. Spędzasz długie godziny na rozmyślaniach o tym co powiedzieć, jak dobrze wyrazić to czujesz, a gdy przychodzi do spotkania ledwo potrafisz się przedstawić. Nie można zawsze liczyć na to, że nasze gesty i zachowanie zostaną dobrze odebrane, to za mało. Słowa potrafią to znacznie ułatwić sprawę.Oczywiście odpowiednio dobrane słowa.

Jak już jestem przy mówieniu. Coś o 'mówionej muzyce'.




Na 40 utworów, które ostatnio słyszałem, 31 było o seksie (jeszcze, żeby na jakimś przyzwoitym poziomie to pół biedy), 5 o miłości co i tak się do seksu sprowadzało, a reszta była o wszystkim czyli o niczym. Ja nie wartościuję. Po prostu mnie się to nie podoba i tyle. Może się mylę i tekst w muzyce nie jest tak ważny jak mi się wydaję. Kto wie.
Ostatnio czytałem w miesięczniku 'Film' wywiad z Marlonem Brando. Ten wybitny aktor stwierdził że nie ma już artystów, są biznesmeni, a ostatnim artystą był Mao Tse-Tung. Z tym tekstem o chińskim komuniście się nie zgadzam, ale coś jest w stwierdzeniu, że prawdziwych artystów już nie ma. Promuję się przecież obecnie (niestety nawet w publicznej telewizji) głupotę, bezsensowną wulgarność, prostytucję i cynizm.

Ostatnio symbolem pewnego rodzaju upadku stała się dla mnie Justyna Steczkowska. Kiedyś oryginalna, wyjątkowa i nieprzeciętna (jej album 'Dziewczyna Szamana' nadal jest u mnie w top10), a teraz wdaje się w infantylne potyczki słowne z osobami, które przecież muzycznie nawet jej do pięt nie dorastają, a co gorsza ten nowy wizerunek, chyba się jej podoba i najwyraźniej nie ma go zamiaru zmieniać. People change...

Wracając jednak do znaczenia słów w muzyce.
Mam wrażenie, że ich ważność systematycznie spada. Ważne żeby się rymowało, było sporo prostych, najlepiej jednosylabowych słów, które łatwo wpadają w ucho i nie zmuszają do myślenia, a teledyski niech najlepiej ociekają seksem i kasą bo przecież to się tylko w życiu liczy. Warto chyba chwilę pomyśleć co ten koleżka czy koleżanka przed chwilą śpiewali, może mieli jakiś bardziej szczytny cel niż sprzedanie X płyt a potem dobudowanie ekstra basenu. Momentami można się naprawdę ciekawych rzeczy dowiedzieć... Trzeba tylko chcieć