niedziela, 19 grudnia 2010

sobota, 23 października 2010

Zauroczenie od drugiego przesłuchania

W końcu się zebrałem do napisania kilku zdań.

Nie wiem dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej. W moim życiu nie działo się, aż tyle żebym nie miał czasu na napisanie prostego posta na blogu. Nie czułem potrzeby, koniec kropka.
Może to zabrzmi dziwnie ale zauroczyłem się podwójnie i o jednym z tych zauroczeń chciałbym napisać. Nie było to od pierwszego wejrzenia, czy raczej w tym przypadku przesłuchania. Kto by pomyślał, że to poczciwy Wiaro nas sobie przedstawił. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, na pewno parę miesięcy temu, nie wiem również dlaczego przeszedłem obok niego obojętnie. Niego? Tak, niego. A raczej obok nich. Mowa o czterech muzykach tworzących Dave Matthews Band.

Prawdziwa fascynacja przyszła z opóźnieniem, jednak gdy już wybuchła nic nie mogło jej zatrzymać. Niekwestionowanym leaderem zespołu jest jego założyciel Dave Matthews. 43-latek pochodzący z RPA odmienił moje spojrzenie na muzykę. Wszystko zaczęło się od utworu „Crush”...
Chciałbym Wam opisać co czuję gdy słucham właśnie „Crush” jednak jest to chyba niemożliwe, a nawet zbyt osobiste i zarazem intymne. Podobno nie ma ideałów, jeśli tak to właśnie odkryłem wyjątek. Muzyka, słowa, nastrój, kompozycja – w tym utworze wszystko jest niepowtarzalne. Swego czasu słuchałem go codziennie po kilka razy, teraz troszeczkę zwolniłem bo na horyzoncie pojawiły się inne, ciekawe kompozycje. Jednak „Crush” zawsze będzie wyjątkowy, w wersji oryginalnej czy też live z Tim’em Reynolds. Zastanawiam się jak tworzy się taką muzykę? Czy da się tego nauczyć? Czy też trzeba być geniuszem? Posiadać nieprzeciętny talent i w życiu swoje przeżyć?

Po „Crush” przyszedł czas na resztę płyty „Before These Crowded Streets”. Każdy utwór jest wyjątkowy. Nie ma dwóch podobnych. Nie dość , że Dave dysponuje świetnym głosem to na dodatek wychodzi poza schematy wokalne i co chwile zaskakuje. Najlepszym przykładem jest „Halloween”. Utwór niezwykle osobisty (napisany po tym jak jego dziewczyna po raz 3 odrzuciła jego oświadczyny) i przez to wyjątkowy. Na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu jednak ja go uwielbiam. Czasami mam wrażenie, że Dave zaraz wyzionie ducha podczas tego utworu. Bardzo rzadko grał go na koncertach, nie opublikował do niego tekstu na oficjalnej płycie, gdyż nie chciał aby jego matka czytała te wszystkie słowa jakie kieruje pod adresem jego „dziewczyny”.

Nie chcę się rozpisywać na temat każdego utworu choć mógłbym. Przejdę więc do puenty (tak to się pisze?). Od mniej więcej trzech miesięcy słucham Dave’a codziennie, nadal mnie nie nudzi, a co więcej potrafi zaskoczyć. Na moim koncie jest już kilka osób skutecznie nim „zarażonych” . Nikogo nie chcę zmuszać ale zaufajcie mi – warto jak cholera.

niedziela, 10 października 2010

10/10/10

Fajna data, no nie ?

PS. W tym tygodniu powrócę do pisania Bloga. Wiele się działo, na dodatek brak natchnienia.

I'll be back

wtorek, 31 sierpnia 2010

Kawa Inka

Dosłownie przed chwilą zapragnąłem zrobić sobie kawę Inkę.
Więc wyjmuje pudełko, wkładam łyżeczkę do środka i.... nic! Coś twardego stoi na mojej drodze. Otwieram opakowanie a tu coś takiego:





I tak właśnie powstało Kopiko :D

niedziela, 29 sierpnia 2010

Cryin` like a bitch

Każdy w życiu ma jakieś problemy. Mniejsze lub większe ale jednak. Również każdy z nas inaczej sobie z nimi radzi. Jedni wolą ignorować, drudzy eskalować, a inni stawiają im czoła. Zastanawiałem się ostatnio jak to jest, że to co dla kogoś jest przeszkodą nie do ominięcia, dla innych jest na przykład częścią życia, czymś zwyczajnym. Temat dość rozbudowany, ale pozwolę sobie zakończyć ten dziwny wstęp i przejść do rzeczy.

Chorobą cywilizacyjną (nie wiem, czy choroba jest tutaj dobrym określeniem) jest podobno depresja. Tempo życia, ciągła konieczność rywalizacji i życie w stresie sprawiają, że młodzi ludzie (starsi również) nie dają rady. Ale tak sobie głośno myślę, że to przecież ich (nasza) wina. To świadomy wybór, który podejmujemy często zapominając o jego konsekwencjach. Osobiście wolę żyć spokojnie i bezstresowo (aczkolwiek nie nudno!) niż uganiać się za awansami, premiami itp. Mam jednak wrażenie, że znów odchodzę od tego co miałem napisać pierwotnie (jakiś rozkojarzony jestem dzisiejszego dnia).

Masz co jeść? Masz gdzie spać? Masz z kim porozmawiać?

Jeśli tak, to najlepiej zacznij się z tego cieszyć już teraz, bo wielu nie ma nawet tego. Zamiast narzekać na to, że szef cie nie lubi, że politycy to banda imbecyli, że sąsiad ma szybszą kosiarkę, lepiej docenić to kogo i co się ma właśnie teraz, bo w przeciwnym razie zawsze znajdzie się jakiś problem. Zawsze znajdzie się coś do narzekania. Będąc w liceum tęsknisz za beztroską podstawówką, będąc na studiach tęsknisz za osiemnastkami (mówię o imprezach ;)), pracując tęsknisz za wolnym czasem studiach, będąc na emeryturze tęsknisz za pracą... Przecież tak nie można! W ten sposób nigdy nie docenimy tego co mamy. Pewnie, że chętnie bym wrócił na studia, spał do południa i leżał brzuchem do góry w wakacje. Ale cieszę się z mojej niezależności finansowej, z możliwości jakie przede mną stoją i z ludzi, którzy mnie otaczają. Wiem, że sam lubię sobie czasem ponarzekać, nawet na durne tematy, ale staram się ograniczać jak tylko potrafię :P

Cieszmy się z tego co mamy :)

The End.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Najgłupszy post świata

Na wstępie przepraszam Za brak polskich znakow, ale tekst pisalem w pracy.

Nie bylo mnie na blogu ponad miesiac.
Niestety nie dlatego, ze popijalem drinki z palemnka nad morzem Czerwonym i bynajmniej nie z powodu wycieczki do Nepalu. Najzwyczajniej nie czulem potrzeby.

Pierwotnie chcialem napisac o tym, jakim to jestem zajebistym egocentrykiem (prosze nie mylic z egoista bo tym jestem co najwyzej przecietnym) ale doszedlem do wniosku, ze tego typu rozprawka niczego pozytecznego nie wniesie. Pisanie o tzw. prawdach oczywistych zostawiam innym.

W takim razie co mi pozostaje? Uzalanie sie, ze mam zrypany kregoslup (swiezy news) i nogi do wymiany tez nie ma sensu bo juz pewnie kazdemu z osobna opowiedzialem o tym, z kompletnie zbednymi szczegolami. Tematow zwiazanych ze stosunkami damsko-meskimi nawet nie ruszam. To tak jakby Mariusz Jop uczyl jak skutecznie wybijac pilke z wlasnego pola karnego.

To moze jakas rozprawka filozoficzna o tym, po co zyjemy i czy jestesmy sami we wszechswiecie. Albo moze dlaczego kobiety chodza parami do toalety. Hmmm...To moze byc dobre...

Z meskiego punktu widzenia, wizyta w toalecie to sprawa prywatna. Zalecana jest bezwgledna cisza. Jedynym dopuszczalnym momentem rozmowy jest mycie rak. Jednak i tam lepiej sie streszczac, a konwersacje dokonczyc poza toaleta. Niewskazane jest rowniez witanie znajomego podczas gdy ten zalatwia swoje sprawy przy pisuarze. Tym bardziej poklepywanie po plecach, szturchanie czy zagladanie przez ramie.

Teraz jak to robia kobiety. Zazwyczaj wychodza w parach (z tego co zauwazylem, nalezy wychodzic w parzystych grupach). Nie wazne, ze tylko jednej „sie chce”. Drugiej nawet jesli nie musi „sie chciec”. Bo pewnie sie zachce po drodze, a nawet jesli nie to zaczeka i popilnuje. Wlasnie – pilnowanie. Moze kobiety boja sie zboczenca typu Quegmire, ktory przyklejony do sufitu bedzie je bezczelnie podgladal. Albo nie sa pewne czy znaja droge do lazienki. Jak nie jedna, to druga bedzie pamietac.

Zdaje sobie rowniez sprawe, ze potrzeby fizjologiczne sa drugorzedna sprawa w kobiecym wychodzeniu do toalety. Moim zdaniem wazniejsze sa dwie kwestie. Make-up oraz ploteczki. Bo w towarzystwie nie mozna w koncu wszystkiego na glos powiedziec (wiem, faceci tez plotkuja chociaz sie do tego nie przyznaja) ale jako plec piekna, kobiety musze dbac o swoj wyglad.

I tak o to dochodzimy do wniosku, ze kobiety wychodza do toalety w zupelnie innych celach niz mezczyzni.

Nie mam pojecia dlaczego napisalem powyzszego posta. Albo wiem – bo tak! Wiem rowniez, ze byl to najglupszy post jaki zdarzylo mi sie napisac na trzezwo.

W najblizszym czasie postaram sie wrzucic cos... normalnego.

niedziela, 18 lipca 2010

Muzyka na żywo.

Kilka świetnych utworów w wersjach koncertowych (kolejność przypadkowa)


1.John Butler Trio - Ocean



2.Regina Spector - The Ghost of Corporate Future



3.Dave Matthews Band - Crush



4.Foo Fighters - Home



5.Queen - Who Wants to Live Forever

środa, 14 lipca 2010

W zdrowym ciele zdrowy duch.

(Przepraszam za brak polskich znakow, pisze ten tekst w pracy gdzie nie posiadam polskiego offica)


Od zawsze czulem potrzebe sportowej rywalizacji. Niewazne na jakim poziomie, zeby bylo interesujaco - musialem z kims konkurowac. Rowniez malo wazne bylo to co uprawiam. Karate, pilka nozna, siatkowka, pilka reczna, biegi, tenis stolowy – bez znaczenia. Zazwyczaj ograniczalem sie do SKS`ow oraz reprezentowania szkoly w zawodach (zreszta nie bez sukcesow ;)). Wyjatkiem byly pilka nozna oraz siatkowka. „Milosc” do tej pierwszej wyrazilem w ponad polrocznym pobycie w lokalnym klubie (dzielnie strzeglem bramki – mam nawet jeszcze stroj, w ktorym gralem). Jednak na horyzoncie pojawila sie nowa fascynacja. Poczatkowe zauroczenie przemienilo sie w szczera i oddana milosc. Siatkowka towarzyszyla mi od podstawowki po studia. Po drodze byly mistrzostwa wojewodztwa, vice-mistrzostwa makroregionu na vicemistrzostwie Polski szkol Ekonomicznych konczac. Trenowalem zazwyczal 2 razy w tygodniu w klubie, na SKS`y rowniez staralem sie uczeszczac. Nie wspomne o spontanicznych spotkaniach z moja kochanka – pilka nozna. Jak widac bylo tego sporo. Zawsze traktowalem to jako zabawe i swietny sposob na spedzanie czasu. Jednak nigdy sie nie oszczedzalem, zawsze dawalem z siebie wszystko, szczegolnie na meczach. Nigdy nie cofalem reki/nogi. Grozniejsze urazy mnie omijaly (zlamana noga sie nie liczy, aha no i nos tez :P). Omijaly i chyba nadal omijaja (bo podobno od zapalenia rozciegna podeszwowego sie nie umiera). Jednym slowem bajka.

To w takim razie po co ja to pisze? Otoz sa rozne bajki. Pomimo tego, ze groznych urazow nie mialem, to nie pamietam jakiegos dluzszego okresu w moim zyciu sportowym, kiedy nic mnie nie bolalo. Moze poza podstawowka, ale to bylo tak dawno ze nawet nie pamietam, a i nie mialo mnie jeszcze co bolec. W sredniej szkole pamietam, ze niezwykle czesto narzekalem na bole kolan. Bole przychodzily i odchodzily. Jak sie ma 180cm wzrostu to zeby cokolwiek na siatce zdzialas trzeba wysoko skakac. Zaczalem sie powoli przyzwyczajac, ze zawsze cos boli. Gdy zdarzaly sie jakies przerwy w siatkowce wszystko wracalo do normy. Wiedzialem, ze sport zawodowy to nie jest droga, ktora chce obrac w zyciu, wiec nie bylo problemu. Poswiecenia byly warte radosci jakiej dostarczala mi ta gra. Na studiach nadal trenowalem. W AZS-ie dwa razy w tygodniu plus pilka nozna ze znajomymi raz za czas. Kolana przestaly mnie meczyc, ale bol przesniosl sie w dol, w kierunku stop. Ciezko powiedziec kiedy zaczalem odczuwac dyskomfort w chodzeniu, ale bez watpienia bylo to juz kilka lat temu. Tutaj troche dziwna sprawa, bo sportu troche mniej uprawialem, a bole byly nieznosne. W koncu po latach postanowilem isc do lekarza i okazalo sie, ze to nie przypadek. Cos w tej stopie siedzie i mnie „rozpala” ;)

Teraz do puenty. Bedzie krotko i brutalnie. Sport zawodowy niszczy zdrowie. Nigdy zawodowo go nie uprawialem, ale skoro takiego amatora jak ja, ciagle cos boli, to co musi czuc prawdziwy sportowiec. Zdaje sobie sprawe, ze wspolczesna medycyna jest na wysokim poziomie, a zawodnicy otrzymuja swietna opieke. Jednak kariere zazczywaj konczy sie przed ukonczeniem 40 lat. A co potem? Z jakimi problemami borykaja sie sportowcy? Tych, ktorzy zarobili sporo, stac na dobra opieke medyczna. Jednak co ze sredniakami? Ciekaw jestem jak wyglada ich zycie.

Zatem czy wyczerpanie organizmu, zlamane kosci, siniaki,otarcia, blizny, omdlenia, zwichniecia i skrecenia nie powinny odstarszyc od uprawiania sportu? Czy durnowate bieganie za pilka jest warte tych kontuzji?

OCZYWISCIE ZE TAK!!!

Chocby mnie kazda czesc ciala bolala to nigdy nie zrezygnuje ze sportu! Nigdy nie przestane robic czegos co sprawia, ze czuje sie soba! W sporcie nie chodzi o to, zeby strzelic gola, zdobyc punkt czy rzucic kosza. Chodzi o to zeby rywalizowac, czerpac z tego radosc i wspaniale spedzac czas. Emocje graja w sporcie pierwszorzedna role. To one przeciez sa odpowiedzialne za powstanie „sportu”. Dlatego poki na kazda mysl o tym, ze za chwile bede mial okazje zagrac w noge czy przyjac kilka zagrywek, moje serce zaczyna szybciej bic – bede uprawial sport. Chwilowa przerwa jest kompletnie bez znaczenia. I will be back!

sobota, 26 czerwca 2010

Mistrzostwa niespodzianek

Za kilka minut rozpocznie się pierwszy mecz fazy pucharowej mistrzostw świata.
Czas na krótkie podsumowanie. Oczywiście bardzo subiektywne, bo w końcu jest to blog ;)

W najbardziej szalonych przewidywaniach nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Mistrz oraz vice-mistrz świata odpada w fazie grupowej. Nie zdarzyło się to jeszcze nigdy w historii piłki nożnej! Gdzieś w głębi zawsze będę darzył reprezentacje Włoch pewną dozą sympatii, nieważne jak nieatrakcyjnie czy nieskutecznie będą grali. Jednak tym razem się cieszę, że ich nie ma na mundialu. Słowacja jest skazana na pożarcie w kolejnych fazach mundialu, ale piłka nożna rządzi się swoimi prawami :) Trzymam kciuki za sąsiadów z południa!

Do półfinału awansuje ktoś z czwórki Urugwaj-Korea Pd.-USA-Ghana. Osobiście chciałbym, aby w ćwierćfinale spotkały się reprezentacje Urugwaju oraz Ghany. Urugwaj prezentuje się wyśmienicie w tych mistrzostwach, a Ghana broni honoru czarnego lądu.

Cieszę się z pojedynku Anglii z Niemcami. Dlaczego? Z pewnością nie ze względu widowisko sportowe, a fakt, że ktoś z nich musi odpaść :D Nie lubię obu reprezentacji i nie życzę im dobrze. Oby odpadli w ćwierćfinale z Argentyną.

Muszę również przyznać, że kamień spadł mi z serca po wygranym meczu Hiszpanów z Chile. Bardzo nie chciałem, aby mistrzowie Europy spotkali się z Brazylią już w 1/8. Nie miałbym jednak nic przeciwko takiemu finałowi. Niestety styl gry Hiszpanów nie jest taki, do jakiego nas przyzwyczaili choćby podczas mistrzostw Europy. Miejmy nadzieję, że się jeszcze chłopaki rozkręcą.

Bardzo dobre wrażenie robi na mnie zespół z Chile, który bądź co bądź wygrał wczoraj z Hiszpanami drugą połowę, grając w dziesiątkę! Obawiam się jednak, że wykluczenia obrońców oraz niezwykle wybuchowy temperament całego zespołu przyczynią się do wyraźnej porażki z Brazylią :/ Wytrzymają zapewne 20, 30 minut wyrównanej walki ale to zdecydowanie za mało...

Mecz Urugwaju z Koreą już trwa. Suarez zdążył już wpisać się na listę strzelców, bo fatalnym błędzie bramkarza. Będzie ciekawie !!!

poniedziałek, 21 czerwca 2010

My Apocalypse

Poniżej zamieszczam kolejne nagranie tym razem już całego utworu. "My Apocalypse" Metallici jest wręcz nie do zagrania na koncercie, a wszystko przez diabelsko szybkie tempo. Jednak marzyć zawsze można, i ja właśnie marzę aby kiedyś wykonać ten utwór live...



PS. W prawym głośniku jest moja gitara. Trochę głośniej, żeby było słychać wszystkie błędy :)

My Apocalypse

piątek, 18 czerwca 2010

Hours of Wealth - solo

Poniższe solo pochodzi z utworu "Hours of Wealth" zespołu Opeth
Hours of Wealth

Nie jestem mistrzem solówek, nigdy nie byłem i pewnie nie będę. Ale zdecydowałem się na nagranie właśnie tej. Jest to dla mnie dość wyjątkowe solo.
Jak pewnie usłyszycie są drobne różnice w porównaniu do oryginału. Niektóre zamierzone inne nie, w każdym razie w wolnej chwili posłuchajcie.

wtorek, 15 czerwca 2010

Do kogo Czemek jest podobny?

Here`s one for the ladies

Szukajcie kolejnych w powiązanych :)

And now everybody! Put your hands together! Rape me!

Gdzie to szaleństwo?

Za nami 4 dzień piłkarskich Mistrzostw Świata. Miało być pięknie i efektownie, a tymczasem obejrzałem raptem trzy spotkania. Z tego co pamiętam średnio na mecz pada 1,63 bramki. Tak niskiej skuteczności nie było od 1990. A przecież Adidas stworzył super piłkę, która miała latać jak szalona. Jak się okazuje, rzeczywiście lata jak szalona ale nikt nie wie gdzie. Na dodatek dostaje sporego poślizgu po zetknięciu z murawą, która notabene mówiąc nie jest w pełni prawdziwa! (jakby nie mogli przeprowadzać testów kiedy indziej).

Dodając fakt, że drużyny starają się za wszelką cenę nie przegrać pierwszego spotkania, na meczach wieje nudą! Gdyby nie błędy bramkarskie, karny i samobój bramek byłoby jeszcze mniej. W meczu Japonia-Kamerun do 40 minuty nikt nie oddał strzału na bramkę! Ludzie! Co się dzieje? Brać się do roboty i biegać po tym boisku! Ja wiem, że wuwuzele doprowadzić mogą do szaleństwa (bo skoro wielu fanów już przed telewizorem dostaje białej gorączki, to co mają powiedzieć piłkarze...) i wiem, że jest problem z aklimatyzacją, ale panowie postarajcie się chociaż trochę!

Dzisiaj dzień 5. Jestem pełen optymizmu gdyż o 16 odbędzie się spotkanie Wybrzeża Kości Słoniowej z Portugalią. Osobiście jestem za ekipą z czarnego lądu. Mają ogromny potencjał. Wieczorem zagra Brazylia, a jutro Hiszpania. Miejmy nadzieję, że jest to zwiastun lepszej gry. Niestety bardzo prawdopodobnie nie będzie mi dane zobaczyć Mistrzów Europy w akcji, gdyż szczerze wątpię w telewizor w szpitalu. Ale kto wie :) Tak na marginesie, trzymać kciuki żeby mi dobrze nos złamali, a potem go dobrze nastawili :P

sobota, 12 czerwca 2010

Mistrzostwa Świata 2010 - typy

Wiem, że Mistrzostwa Świata trwają od wczoraj ale nie miałem czasu na napisanie posta. Oto jak typuje rozgrywki grupowe.

Grupa A:
1.Francja
2.Meksyk
3.Urugwaj
4.RPA

Grupa B:
1.Argentyna
2.Nigeria
3.Grecja
4.Korea Pd.

Gruba C:
1.Anglia
2.USA
3.Algieria
4.Słowenia

Grupa D:
1.Niemcy
2.Serbia
3.Ghana
4.Australia

Grupa E:
1.Holandia
2.Dania
3.Kamerun
4.Japonia

Grupa F:
1.Włochy
2.Paragwaj
3.Słowacja
4.Nowa Zelandia

Grupa G:
1.Brazylia
2.Wybrzeże Kości Słoniowej
3.Portugalia
4.Korea Pn.

Grupa H:
1.Hiszpania
2.Chile
3.Szwajcaria
4.Honduras

Wasze komentarze mile widziane.

Ja tymczasem zmykam sobie jakiś okład zrobić bo moja twarz po czwartkowym meczu wygląda jakby...ktoś mi z buta przywalił.

niedziela, 6 czerwca 2010

Mundialowe szaleństwo czas zacząć.

Już w najbliższy piątek o godzinie 16.00 rozpocznie się pierwszy mecz Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej odbywających się w Republice Południowej Afryki. Od tego dnia przez równy miesiąc będziemy mogli śledzić zmagania najlepszych piłkarzy na świecie i może w końcu to nie "M jak Miłość" będzie najpopularniejszym programem emitowanym w polskiej telewizji.

Teraz kilka zdań o tym jak według mnie będzie wyglądał ten Mundial. Mam niestety kilka obaw z nim związanych:

1. Po raz pierwszy w historii, organizacje mistrzostw powierzono krajowi afrykańskiemu. Jestem pewien, że starano się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Dla kraju to przecież ogromna szansa (podobnie jak dla Polski Euro 2012). Jednak sam fakt, że są problemy ze sprzedażą wszystkich biletów o czymś świadczy. Kibiców odstrasza odległość oraz obawa o swoje bezpieczeństwo. W końcu wciąż jest to Afryka, a wedle stereotypów to przecież kraj pustyni i Beduinów. Bardzo ciekawi mnie infrastruktura miast, w których odbędą się mecze. Oby była wystarczająco dobra oraz oby sytuacja z ostatniego Pucharu Afryki, gdzie ostrzelano autobus graczy Togo, się nie powtórzyła.

2. Nieciekawe losowanie. Jak napisał Michał Pol na swoim blogu Mundial rozpoczyna się dopiero po fazie grupowej. W mojej opinii jedynie 3 grupy mogą dostarczyć nam emocji już na początku rozgrywek.

Grupa A: RPA, Meksyk, Urugwaj i słaba ostatnio Francja (oby nie strzelili nawet jednego gola!)
Grupa E: Holandia, Dania, Japonia, Kamerun
Grupa G: Brazylia, Korea Północna, Wybrzeże Kości Słoniowej i Portugalia (zdecydowanie grupa śmierci).

Ciężko mi uwierzyć w ciekawą rywalizację w innych grupach. Faworyci nie powinni mieć problemów, ale w końcu to sport, więc wszystko może się zdarzyć.

3. Osobiście nie podobają mi się godziny rozgrywanych spotkań, bo kurde będę wtedy w pracy! 13:30? Co to za pora jest? Wtedy lecą powtórki telenowel albo jakiś telesklep! O ile nie znajdę sprytnego sposobu żeby oglądać mecze w pracy, będę musiał śledzić wyniki przez radio lub livescore.com :(

4. Doping (ale ten dozwolony :)) Ostatnimi czasy nasza wspaniała reprezentacja miała okazję zmierzyć się z RPA w towarzyskim spotkaniu. Mecz odbył się na czarnym lądzie przy ogłuszającym dopingu południowo-afrykańskiej publiczności. Wszystko spoko. Ale zakazać wnoszenia tych śmiesznych trąb !!! Mojemu dziadkowi wydawało się, że słyszy rój pszczół :) To jest nie do wytrzymania. Kompletnie brak jakiegokolwiek porządku. Zapewne jest to spowodowane brakiem doświadczenia w kibicowaniu, oraz temperamentem afrykańskiej publiczności, nie mniej jednak bardzo irytuje. Mam nadzieję, że na samym Mundialu będzie lepiej. W końcu mają przyjechać zagraniczni kibice, którzy kilka przyśpiewek znają :)

5. Sędziowie. Mundial w Korei przeszedł do historii nie ze względu na poziom sportowy, czy panującą atmosferę na stadionach. Przeszedł do historii "dzięki" skandalicznemu sędziowaniu. To właśnie "dzięki" tym dwóm panom: Gamal Al-Ghandour oraz Byron Moreno Korea dotarła, aż do półfinału. Nie chcę aby sytuacja się powtórzyła. Nieważne jak dramatyczny byłby poziom sędziowania, prezydent FIFA Platini zawsze powie, że było ok (prawie jak Listkiewicz). Nie jestem jego zwolennikiem. Uważam, że jest zbyt konserwatywny w swoich rządach, chociaż nie można mu odmówić tego, że ostatnio powoli się zmienia (np. decyzja o wprowadzeniu dwóch dodatkowych sędziów za bramkami). Miejmy nadzieję, że po prostu wygra najlepszy (czyli Hiszpania :P).


Na koniec dodam, że wierzę w Afrykę. Ten Mundial będzie udany, podobnie jak Euro w Polsce. Zobaczycie ja Wam to mówię :)

PS. Niedługo postaram się podać moje typy i zachęcam do podawania swoich!

czwartek, 3 czerwca 2010

piątek, 28 maja 2010

Nie cierpię Angusa!

Wczoraj 27 Maja na warszawskim lotnisku Bemowo odbył się długo wyczekiwany koncert kapeli, której przedstawiać nie muszę chyba nikomu - AC/DC.

Bilety zakupiłem już na początku stycznia i z niecierpliwością odliczałem dni do koncertu. Wymagania postawiłem im wysokie. Miałem nadzieję, iż będzie to przeżycie, które pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Jak się okazało, nie zawiodłem się.

Pogoda okazała się być łaskawa. Temperatura była idealna, a delikatna mżawka, która spadła, pomogła ostudzić gorące głowy, niektórych fanów napojów wyskokowych, którzy w sporej części i tak nie dotrwali do głównego koncertu. Rozplanowanie samego miejsca koncertu było bardzo ciekawe, za co brawa dla organizatorów. Kolejny plus za punktualność. Pomimo tego, iż nigdzie nie było napisane, o której poszczególne koncerty mają się rozpocząć, mam wrażenie że wszystko poszło zgodnie z planem. Niestety tutaj plusy organizacji koncertu się kończą...

Warszawa okazała się być jednym wielkim placem budowy, nad którym nikt nie panuje. Kosmiczne korki na każdej ulicy, brak dobrego oznakowania oraz podstawowych informacji dotyczących dojazdu na koncert zapiszę po stronie minusów. Jednak to wszystko nic w porównaniu do chaosu jaki panował po koncercie. Wszystko było fajnie, dopóki fani nie opuścili terenu lotniska. Z niewiadomych przyczyn postanowiono zawęzić drogę wyjściową, tak, że o mało co nie doszło do tragedii. Wystarczyło by jedno paniczne hasło, a wiele osób zostało by stratowanych. Policja kompletnie nie panowała nad sytuacją. Ba, ich nawet tam nie było. Gdzieniegdzie stał patrol bezczynnie przyglądający się całej sytuacji czekając, aż "to całe bydło" się rozejdzie. Nikt tym nie kierował i gdyby nie to, że przejechaliśmy po trawniku, wyjazd z Warszawy zająłby nam 2 godziny. Byłem na kilku wielkich koncertach i nigdzie nie spotkałem się z takim chaosem. W Chorzowie było 50 tysięcy ludzi, a korków nie było prawie żadnych. Wyjście ze stadionu było sprawne i bezkonfliktowe. Policja odpowiednio kierowała ruchem i wszyscy byli zadowoleni. Oj słoma z butów wystaje warszawiakom. W głowach się przewraca. Zastanawiałem się nad uczestnictwem w Sonisphere Festival (Metallica, Megadeth, Slayer i Antrax) ale po tym co wczoraj zobaczyłem stwierdziłem, że nie warto. Gdyby to był np. Chorzów nie wahałbym się ani minuty.

Wrócę jednak to samego koncertu. Około godziny 19.30 na scenie pojawiła się legenda polskiego bluesa/rock`a Dżem. Gdy dowiedziałem się, że to oni będą supportować AC/DC byłem zawiedziony. Według mnie nie pasują brzmieniem do Australijczyków. Szanuję ich i uwielbiam ich muzykę, jednak w mojej opinii na ich miejscu lepiej sprawdziłby się chociażby Piekarczyk z TSA. Koncert zagrali poprawny. Bez fajerwerków ale również będzie zbędnego zasmucania. Nie zabrakło Wiktorii oraz Wehikułu Czasu. Publiczność bawiła się dobrze, ale cały czas twierdzę, że to za mało. Jednym z momentów, który utkwił w mojej pamięci był utwór Wiktoria podczas, którego po raz pierwszy i ostatni w dniu koncertu, wyjrzało słońce. Niesamowity zbieg okoliczności...

Gdy swój występ zakończył Dżem rozpoczęło się gorączkowe wyczekiwanie na gwiazdę wieczoru. Zanim przejdę do sedna, parę słów o samej scenie. Nie podam jej wymiarów gdyż ich nie znam, ale była ogromna i posiadała niesamowicie długi tzw. "cat walk". Na samym szczycie znajdowały dwie wielkie dmuchane czerwone czapeczki z rogami z literą A na środku (zakładam, że od Angus). Cztery telebimy pozwalały na oglądanie koncertu z najdalszych zakątków lotniska. Po bokach rozstawionych było 6 dział armatnich. Ogólnie wystrój nawiązywał do nowej płyty "Black Ice", którą zespół stara się promować podczas swojej trasy.

Godzina 21 z minutami. Nagle wszystko gaśnie, a na telebimach widać animację komputerową, w której Angus Young z piekła rodem, prowadzi ku zagładzie rozpędzony pociąg parowy. Dwie roznegliżowane piękności kuszą go swoimi krągłościami (aż kipiało seksem) podstępnie próbując zatrzymać pociąg. Dochodzi do katastrofy, pociąg pojawia się na scenie a zespół rozpoczyna grać. Na płycie szaleństwo, żeby dojrzeć muzyków (co tam telebimy!) zaczynam skakać jak kangur i przestaje dopiero gdy kończy się kawałek. Czuję, że zaraz chwyci mnie skurcz ale w sumie co mi tam! Ale czad! Na pierwszy hit nie trzeba było długo czekać. "Back in Black" zagrali już jako 3 utwór. Znam słowa na pamięć, więc krzyczałem ile Bozia dała!

Potem pierwszy z popisów Angusa. Tym razem nie gitarowy, a bardziej striptizerski. Zrzucił swoją marynarkę, potem koszulę a na końcu ściągnął spodenki pokazując swoje bokserki z napisem "AC/DC" na tylku :)
Gdy na scenie pojawił się ogromny dzwon, było jasne jaki utwór zaraz usłyszymy. Brian stojąc na samym końcu wybiegu, nagle odwrócił się i na pełnym gazie, robiąc śmiesznie małe kroki, ruszył w stronę dzwonu by dać sygnał do gry "Hells Bells"! Niesamowita była również jakość dźwięku. Rozpoznawalna była każda nuta, nawet bas było słychać, a nie tylko czuć.
Bardzo możliwe, że mylę kolejność utworów ale musicie mi wybaczyć. Tak wiele się działo...

W pewnym momencie publiczność zaczęła skandować Thunderstruck. I co ??? I zagrali :D Jak na życzenie!!! Co się wtedy działo nie sposób opisać. Znów skakałem jak poparzony.

Kolejnym momentem, który wrył mi się w pamięć był utwór, którym na scenie pojawiła się ogromna dmuchana lalka w kształcie wulgarnie ubranej grubej kobiety z kosmicznymi piersiami. Zasiadła ona okrakiem na wcześniej wspomnianym pociągu i ruszała się w rytm muzyki. Niesamowite wrażenie, szczególnie że miała ona bez wątpienia 5 metrów wysokości.

Jednak prawdziwa ekstaza przyszła podczas solówki Angusa. Ten człowiek został opętany przez szatana. Co do tego nie mam żadnej możliwości. Jest zwariowanym wariatem, dla której wiek nie ma kompletnego znaczenia (55 lat). Szalał na wybiegu prezentując publiczności przeróżną gamę gitarowych zagrywek. Nie będę oceniał jakości tej solówki bo i tak nie będzie to obiektywna ocena, a poza tym kim ja jestem, żeby go oceniać :) Angus jest gwiazdą dlatego musi błyszczeć jak gwiazda. Pomogła mu w tym specjalnie przygotowana platforma, która wyniosła go na kilka metrów w górę sprawiając że każdy widział go bez problemu, bez użycia telebimów. W pewnym momencie rzucił się na plecy i zaczął kręcić się w koło wymachując swoimi krótkimi nóżkami, a w niebo wystrzelone zostały tony białego konfetti. Nie wiem jak to lepiej opisać, mam to przed oczami ale słów brakuje.

Pewnie się zastanawiacie dlaczego w takim razie nie cierpię Angusa. Ano dlatego, że sam chciałbym kiedyś znaleźć się na takiej platformie i zadowalać jednocześnie 60 tysięcy ludzi! Jak myślicie czy gdyby go zapytać co daje mu większą przyjemność: seks czy taki koncert wahał by się choć chwilę ? Patrząc na to co się działo wczoraj wydaję mi się, że są rzeczy przyjemniejsze od seksu ;)

Koncert zakończyły dwa bisowe hity - "Highway to Hell" oraz "For Those About to Rock (We salute You)". Na tym drugim raz po raz odpalane były wcześniej wspomniane armaty. Nie miałem siły już skakać więc grzecznie doczekałem do końca. Żałuję, jednak że Brian nie nawiązał większej łączności z publiczności. Nie pożegnał się tak jak należy. Ale chyba nie można mieć wszystkiego...

Nie chcę porównywać tego koncertu do jakiegokolwiek innego bo nie ma to sensu. Był wyjątkowy i bardzo możliwe, że ostatni w naszym kraju (chociaż nigdy nie wiadomo).

Dzięki wszystkim za zajebistą zabawę !!!

ACDCAC/DC Black Ice

czwartek, 20 maja 2010

poniedziałek, 17 maja 2010

Make This Go On Forever

Snow Patrol: Make This Go On Forever

Please don't let this turn into something it's not
I can only give you everything I've got
I can't be as sorry as you think I should
But I still love you more than anyone else could

All that I keep thinking throughout this whole flight
Is it could take my whole damn life to make this right
This splintered mast I'm holding on won't save me long
Because I know fine well that what I did was wrong

The last girl and the last reason to make this last for as long as I could
First kiss and the first time that I felt connected to anything
The weight of water, the way you told me to look past everything I had ever learned
The final word in the final sentence you ever uttered to me was love

We have got through so much worse than this before
What's so different this time that you can't ignore
You say it is much more than just my last mistake
And we should spend some time apart for both our sakes

The last girl and the last reason to make this last for as long as I could
First kiss and the first time that I felt connected to anything
The weight of water, the way you told me to look past everything I had ever learned
The final word in the final sentence you ever uttered to me was love

The last girl and the last reason to make this last for as long as I could
First kiss and the first time that I felt connected to anything
The weight of water, the way you told me to look past everything I had ever learned
The final word in the final sentence you ever uttered to me was love

And I don't know where to look
My words just break and melt
Please just save me from this darkness [x2]

And I don't know where to look
My words just break and melt
Please just save me from this darkness [x2]

sobota, 8 maja 2010

Najmądrzejsi i najbogatsi.

Jak zwykle w piątek miałem więcej czasu w pracy więc poszperałem w necie i tak się składa, że znalazłem dość ciekawą analizę.

Jest to książka doktora Richarda Lynna z Uniwersytetu w Ulster w Północnej Irlandii oraz doktora Tatu Vanhanena z Uniwestytetu w Tampere w Finlandii. Wydana w 2002 roku nosi tytuł "IQ and the Wealth of Nations".

Autorzy twierdzą że IQ jest jednym z najważniejszych czynników determinujących różnice w bogactwie narodów oraz ich w ich wzroście gospodarczym. Jak łatwo można się domyślić, książka spotkała się z bardzo ostrą krytyką.

Do obliczenia IQ poszczególnych krajów autorzy wykorzystali raporty pochodzące z wewnętrznych analiz poszczególnych państw. Niestety nie czytałem jeszcze całej książki więc nie mogę podać szczegółów dotyczących zbierania danych, a z pewnością są one interesujące. Głównymi wnioskami płynącymi z analiz przeprowadzonych przez autorów książki są istnienia korelacji IQ z PKB na osobę (na poziomie 0.82) oraz IQ ze wzrostem gospodarczym (od 1950-1990 na poziomie 0.64).

Twierdzą oni, że niskie PKB determinuje niskie IQ zarówno jak niskie IQ może powodować niskie PKB. Wspominają oni o swoistym obowiązku pomocy finansowej krajom słabo wykształconym, przez kraje o wysokim IQ.

Wspomniałem wcześniej, że nie wiem jak gromadzone były dane o IQ. Jak się okazuje, jest pewna wzmianka o tym procesie. Zdarzało się, że dla niektórych krajów wewnętrzne analizy nie były dostępne. W takim przypadku autor uśredniał IQ bezpośrednich sąsiadów danego kraju. Na przykład dla El Salvadoru IQ ustalono jako średnią Guatemali oraz Kolumbii. Osobiście jestem przeciwnikiem takiego postępowania, i uważam, że takie przybliżenia są niepoprawne i często krzywdzące.

Zdarzyły się jednak przypadki gdzie IQ nie szło w parą z PKB. Jednym z nich jest Katar. Państwo o średnim IQ 78 posiadające bardzo wysokie PKB na osobę w wysokości 17,000$. Autorzy tłumaczą ten fakt posiadaniem surowców naturalnych, głównie w postaci ropy, któremu to Katarczycy zawdzięczają tak wysokie PKB per capita.
Są jeszcze inne wyjątki takie jak Irlandia oraz USA, gdzie pomimo bardzo wysokiego PKB na osobę, IQ pozostaje na przeciętnym poziomie (odpowiednio 93 i 98).

Wszystko fajnie i pięknie dopóki zastanowimy się głębiej nad sposobem przeprowadzania tych analiz. Głównym zarzutem jest niepoprawność danych wejściowych. Okazuje się, że testy IQ dla poszczególnych krajów przeprowadzane były na zupełnie innych grupach badanych! Dla przykładu na Barbadosie badano dzieci w wieku od 9-15 lat gdzie w Kolumbii do próby wzięto osoby w wieku 13-16. Również liczebności prób były w wielu przypadkach zbyt niskie.

Krytykowano również sposób pozyskiwania danych dla krajów, dla których niedostępne były wcześniejsze analizy (wspominałem o uśrednianiu). Oczywiście autorom dostało się również za próbę statystycznej manipulacji.

Podsumowując książka ta nie jest publikacją naukową, a raczej społeczną rozprawką. Jednak podjęty problem jest niezwykle ciekawy i jeśli tylko uda mi się dostać jej kopię, przeczytam ją bez wahania.

Poniżej zamieszczam tabelę wartości IQ dla różnych krajów. Źródłem niestety jest wikipedia. Ale lepsze to niż nic ;)

IQ and the Wealth of Nations

źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/IQ_and_the_Wealth_of_Nations

środa, 5 maja 2010

Snow Patrol - Chasing cars

Jak dla mnie jeden z najlepszych kawałków jakie w życiu słyszałem.

Przerwa...

Nie podoba mi się to, że większość postów rozpoczynam od stwierdzenia jak dawno mnie tu nie było. Najwyraźniej nie odczuwam potrzeby pisania. Dziś mam jednak trochę czasu więc skrobnę co nieco.

Jest maj. Za oknem pada, ale i tak lepszy maj niż kwiecień. Myślę, co się u mnie ciekawego zdarzyło w kwietniu, ale nie mogę sobie przypomnieć, oczywiście poza urodzinami bliskiej mi osoby. Minął kolejny miesiąc mojej pracy w UBS i już zdaję sobie sprawę, że nie jest to praca mojego życia. Nie narzekam. Póki co mi się podoba bo robię co lubię i dostaję za to pieniądze. Ale przed Euro2012 wypadałoby coś zmienić. Jednak to średnio-terminowe plany.

Już niedługo, bo za 3 tygodnie, wielki koncert AC/DC w Warszawie. Biorę 2 dni wolnego, bo przecież w piątek po koncercie nie wrócę na bani do pracy :P AC/DC chyba nową płytę wydaję, a przynajmniej singiel bo wiem, że ich muzyka jest wykorzystana w Iron Manie 2. Swoją drogą ciekawe czy będzie tak ciekawy jak pierwsza część. Szczerze wątpię.

Jeśli chodzi o kino, to byłem ostatnio z moją lubą na "Starciu Tytanów". Utwierdziłem się w przekonaniu, że podstawa sukcesu do dobry trailer. Film okazał się kompletną klapą. Nie oczekiwałem wiele, ale nawet ciekawych scen walki nie dane mi było zobaczyć. Efekty niby dobre, ale nie wszystko da się nimi zatuszować. I tutaj zgrabnie przejdę do jednego z moich podstawowych tematów, a mianowicie piłki nożnej. Podczas tego seansu odbywał się półfinał ligi mistrzów między Barceloną, a Interem...

Nie będę się rozpisywał. Inter zasłużył na zwycięstwo i w finale to im będę kibicował. Jest to jeden z najbardziej znienawidzonych przeze mnie klubów, ale bądź co bądź co bądź reprezentują włoską piłkę. Bayern awansował tak wysoko m.in. dzięki niesłusznie uznanej bramce przeciwko Fiorentinie (2 metrowy spalony) oraz szczęśliwej drabince. Jeśli nie Viola to United powinien był sobie z Bawarczykami poradzić. Nie wyszło. Zabrakło obrony oraz Rooney`a. O słabym Lyonie nie wspomnę. Finał powinien być formalnością, głównie ze względu na brak Riberego, (Robben będzie szczęściarzem jeśli dotrwa do końca meczu bez kontuzji) i 'The Special One'.
Polecam blog Michała Pola, a szczególnie ten wpis i komentarze czytelników:
Dzien w którym umarł futbol

Dobrze słyszałem, że finał jest 22 Maja? Przecież to sobota. WTF ??

Ostatnio trochę czasu straciłem na NBA 2k10. Przyznam, że gierka super ale na szczęście zepsuł się sejw więc uwolniłem się od uzależnienia ;) Jutro gram w nogę z jakimś PIOMETEM. Trzymajcie kciuki bo może w końcu będę grał w napadzie. Hat-trick musi być!!!

Hmmmmm....Co jeszcze...O! Wczoraj widziałem drugą część Świętych z Bostonu. Trochę się zawiodłem. Brakowało tego klimatu. Widoczny Hollywood. Na szczęście twórcy zostawili sobie furtkę na trzecią część, więc może uda im się zrehabilitować.

Film, który mogę polecić to Hurt Locker. Głównie dla ludzi o mocnych nerwach. Nie będę się rozpisywał. Warto i tyle!

Wypadałoby wrzucić jakiś obrazek albo filmik bo ciężko się pewnie tak "na sucho" czyta.



Posłuchajcie komentatora. Nie, on się nie zaciął :)

I jeszcze jedno.
Rozmawiałem ostatnio z Kermitem. Poważnie :)

sobota, 13 marca 2010

Winter respect

Niedawno zakończyły się XXI Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver. Postanowiłem więc napisać parę słów o tym jak, wg mnie, one wyglądały. Pewnie nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że nie byłem i nigdy nie będę specjalnym entuzjastą sportów zimowych. Na nartach jeździłem może 5 razy w życiu i zazwyczaj "na krechę". Dwa tygodnie temu po raz pierwszy byłem na lodowisku (dobrze, że tego nie widzieliście ;)). Mówiąc, krótko nie pasi mi to.
Jednak Olimpiada to co innego. To jest coś wyjątkowego. Nieważne czy jest to half-pipe, curling czy short-track. Polaków trzeba oglądać !!!

We wszystkich dotychczasowych igrzyskach Polacy zdobyli jedynie 8 medali, z czego aż 4 byłem świadkiem za swojego życia (może więcej, ale cztery pamiętam). Tym razem wszyscy spodziewali się czegoś więcej. Jak się okazało, nie bezpodstawnie.
Dwa srebra Adasia, 3 kolory Justyny i niespodziewany brąz panczenistek. O ile Kowalczyk była murowaną faworytką to Adaś nas jednak zaskoczył. Wszyscy wiemy do czego jest zdolny, i muszę przyznać, że po cichu liczyłem, że młodzi gniewni typu Schlirenzauer nie wytrzymają psychicznie, a Małysz wskoczy na podium. Jak wyglądały konkursy wszyscy wiemy. Simmon poza zasięgiem (afera z wiązaniami przewrotnie dodała mu skrzydeł), a Adaś dwukrotnie drugi. WIELKI RESPECT!

Teraz Kowalczyk. No cóż, zrobiła co do niej należało. Zdobyła złoto (takiego finału nikt się nie spodziewał! okazuje się, że nawet biegi narciarskie mogą być emocjonujące!). Delikatny niesmak niestety pozostał. Szanuję ją za to, że mówi szczerze, jednak trzeba liczyć się z konsekwencjami swoich słów. Problem astmatyczek w biegach rzeczywiście istnieje, ale należało ten temat poruszyć po Olimpiadzie. Gratulacje Justyna, oby tak dalej.

Na koniec dwa zdania o panczenistkach. Jesteście wielkie :)Według mnie to świetne zgranie i przygotowanie taktyczne zadecydowały o medalu. Szczególnie widoczne było to z amerykankami, gdzie jedna z nich nie wytrzymała narzuconego tempa i opadła z sił przed samym finiszem. Oby więcej takich miłych niespodzianek.

Podsumowując. Sportowo Igrzyska niezwykle udane. 6 medali i 13 miejsce w klasyfikacji generalnej ! Ludzie 13 miejsce na ŚWIECIE! Co z tego że jest nas prawie 40 mln ?? Nie mamy profesjonalnych stoków narciarskich oraz lodowisk. System stypendiów sportowych kuleje. Niewielu jest wykwalifikowanych trenerów, a jeszcze mniej szkółek dla młodzieży. Brakuje pieniędzy niemal na wszystko (lepiej wydać 400 mln zł na stadion krakowskiej Wisły, która rady nie daje z Levadią Talin czy Arką Gdynia!), a jednak zdobywamy te medale. I mówię Wam zdobywać będziemy. Może nie tyle co na ostatnich Igrzyskach, ale zawsze coś wpadnie. A dlaczego ???

Bo wśród polskich sportowców, są ludzie, którzy mają cel w życiu. Są uparci, zawzięci i profesjonalni. Nie przejmują się brakiem pieniędzy, sprzętu i zaplecza technicznego. Robią to bo mają potrzebę bycia kimś wielkim. Bycia najlepszym w tym co robią. I właśnie takim ludziom należy kibicować.



Źródło: http://www.vancouver2010.com/olympic-medals/

PS. REALU NIE MA JUŻ W LIDZE MISTRZÓW :D O TYM I O "ODRODZENIU" JUVE W NASTĘPNYM POŚCIE.

wtorek, 9 lutego 2010

Can`t get the best of me

Jak w temacie.
Kawałek wymiata i tyle.

czwartek, 28 stycznia 2010

Rats race & Lizard King

Minął już prawie miesiąc mojej nowej pracy. (słowo nowa chyba nie jest tutaj najlepsze jako, że starej nie było :P)
Myślę zatem, że mam już jakieś podstawy do oceny życia prostego "szczura korporacyjnego". Powiem szczerze, że spodziewałem się czegoś innego. Szarości i braku indywidualizmu, bata wiszącego nad głową oraz codziennych nadgodzin. Póki co nie doświadczyłem żadnego.
Ludzie są niezwykle otwarci i wyluzowani. Nie ma rywalizacji. Powiecie pewnie: "dobra dobra, poczekaj jak się okres próbny skończy i zacznie się odpowiedzialna praca". A ja Wam powiem, że widzę jak pracują Ci doświadczeni. Nie ma żadnej zawiści. Każdy jest rozliczany wg indywidualnego planu. Ekipy chętnie sobie pomagają, a ich interakcja nie ogranicza się do samego biura.
Btw jutro impreza w Le Scandale w temacie Las Vegas (czyli jak się ubrać bo nie wiem:P). Zapraszam ;)

Generalnie wszystko rozwija się w dobrym kierunku. Powoli zaczynam widzieć swoją "ścieżkę rozwoju" i odkrywać obszary, w których mogę się wykazać. Nie chcę stać w miejscu i robić codziennie tego samego. Póki co mam taką szansę i z tego się cieszę.

Proszę jednak abyście nie pomyśleli, że wpadłem w objęcia bezwzględnych korporacji i już do końca życia będę chodził pod krawatem (czego na szczęście nie muszę robić:P). Trzeba trzymać odpowiedni dystans. Na dowód przestanę już pisać o pracy bo w pracy nie jestem :P

Dzisiaj czwartek więc piłeczka się szykuję i mam nadzieję piękne brameczki ze strony naszej drużyny.

Byłbym zapomniał.

W poniedziałek 1 lutego SEED gra koncert w Lizard King`u. Zapraszam Was wszystkich serdecznie ! Gramy co najmniej 90 minut więc nie ma lekko :D Kończę. Zmieniłem struny w gitarze na Dunlopy 11-tki i obniżyłem strojenie do D. MIĘCHO !!!:D:D:D

LET`S ROCK !!!!!!!

wtorek, 19 stycznia 2010

Update

Po pierwsze i najważniejsze.
Zapraszam WSZYSTKICH na koncert zespołu Seed, którego tak się składa jestem dumnym członkiem. Odbędzie się on w krakowskim klubie Lizard King 1 lutego 2010 roku prawdopodobnie o godzinie 20 lub 21 (zajrzyjcie tu jeszcze to się dowiecie dokładnie:P). Zagramy na pewno co najmniej 90 minut solidnego rocka. Weźcie rodziny i przybywajcie!!

Po drugie.
Jadę na AC/DC !!! Tego nie można przegapić. Jeden z najlepiej koncertujących zespołów w historii muzyki !!! Na dodatek najwyraźniej czas się dla nich zatrzymał, bo wariują na scenie jakby mieli nadal 18 lat. Już się nie mogę doczekać, aż zedrę swoje gardło krzycząc "Highway to hell" czy "Back in black". Kupujcie bilety i przeżyjmy to razem :)

Po trzecie.
Za niecałe 15 minut mecz mistrzostw Europy w piłce ręcznej pomiędzy Polską a Niemcami. Od kilku lat mamy wyjątkowe szczęście i często jest nam dane rywalizować z sąsiadami z zachodniej granicy. Najważniejszą potyczką był finał mistrzostw świata, który niestety przegraliśmy. Dziś liczę na zwycięstwo. Mamy pełny skład, wszyscy zdrowi. Niemcy na etapie przebudowy bez kilku zawodników. Damy radę !!! Trzymajcie kciuki i do boju !!!

poniedziałek, 4 stycznia 2010

UBS

Jak pewnie niektórym wiadomo dzisiaj rozpocząłem pracę w UBS (taki bank zagraniczny). Ciężko to póki co nazwać pracą. Uczymy się ;) Szczerze mówiąc tak dużo było dziś o polityce prywatności, że sam nie wiem o czym mogę napisać.
Powiem w skrócie, że jest dobrze. Nawet bardzo dobrze. Zasługa głównie atmosfery i samych ludzi. Kto wie, może mi się nawet spodoba ;P Coś tam czasami skrobnę o pracy ale raczej nie za wiele. Kogo w końcu to obchodzi? ;)

PS. Mam czadowy widoczek z mojego stanowiska ;)