niedziela, 10 lipca 2011

Riffs from Hell - część 1

Ci którzy znają mój styl gry na gitarze wiedzą, że nigdy nie byłem typem lubującym się w skomplikowanych arpeggiach, sweepach czy efektownym tappingu. Zawsze rajcowały mnie solidne riffy. Takie, które niosą ze sobą więcej energii niż elektrownia w Fukushimie. Takie, które sprawiają, że mam motylki w brzuchu i wyobrażam sobie siebie grającego je przed wielotysięczną publicznością. Dlatego moim idolem nigdy nie będzie Kirk Hammet czy Joe Satriani. Ja zawsze podziwiać będę Hetfielda, Tremontiego czy Dimebaga (chociaż ten ostatni solówki grał nie z tej ziemi). Dlaczego? Bo tak!!! :P

Tym optymistycznym akcentem zaczynam serię postów w którym prezentować będę najciekawsze riffy muzyki rockowej (oczywiście moim skromnym zdaniem).

Kolejność nie gra roli, wszystkie kocham tak samo jednak zacznę od riffu który przez ostatnie miesiące dręczy mnie dniami i nocami. Głównie dlatego, że jest cholernie trudny do zagrania! A ja za punkt honoru postawiłem sobie nauczenie się całego kawałka. Słucham go codziennie, zazwyczaj wtedy gdy brakuje mi energii lub desperacko jej potrzebuje. To jeden z tych riffów, który sprawia, że moje serce bije szybciej...Nie przedłużam, przed Wami Alter Bridge - "One day Remains" Riff od 0:18 dla topornych ;)


3 komentarze:

  1. wydaje mi się, że ten riff możesz pominąć, a warto go znać: Paradise Lost - Mouth http://www.youtube.com/watch?v=pdDgquJTZaI

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mam motylków w brzuchu jak go słucham, ale ciary na plecach się czasem pojawiają

    OdpowiedzUsuń
  3. dobry riff, jak sam mówiłeś opowiada historię. A kawałka wcześniej nie słyszałem.

    OdpowiedzUsuń