wtorek, 10 maja 2011

Mój przyjaciel Piotrek.

Już w weekend miałem okazję usłyszeć optymistyczne prognozy pogody na nadchodzący tydzień przewidujące nieustanne słońce i dwudziesto kilku stopniowe (słownik mi tutaj pokazuje błąd ale nie mam pojęcia jak to poprawnie napisać) temperatury. Jako, że jestem naiwnym idealistą, bezwzględnie w nie uwierzyłem. Jest wtorek, a ja od dwóch dni widziałem dosłownie kilka chmur na niebie. Taki stan rzeczy sprawia, że budzą się moje wyrzuty sumienia, które nakazują mi natychmiast, pomimo ograniczonej mobilności, ruszyć moje białe jak ściana cztery litery i cieszyć się kwitnącą wiosną.

Wczorajszego popołudnia zdecydowałem nie wracać bezpośrednio do domu, dlatego też udałem się na krakowskie Planty i dostojnie zasiadłem na jednej z (drewnianych?) ławeczek. Nigdzie mi się specjalnie nie spieszyło, więc po zakupieniu banana oraz mleka waniliowego (pycha!) leniwie przyglądałem się otoczeniu. „W tak pięknych okolicznościach przyrody” podszedł do mnie pewien jegomość...

Ciężko zaklasyfikować go do jakiejkolwiek grupy społecznej. Z pewnością życie dało mu mocno w kość i teraz ma problemy ze związaniem końca z końcem. Jednak nie wyglądał na typowego, przepraszam za kolokwializm, „żula”. Nie poczułem, że się zbliża, a to już nie lada plus. Jego zęby można by policzyć na palcach jednej ręki, ale postanowiłem dać mu szanse (o ile nie poprosi o pieniądze na wino czy coś w tym stylu). Muszę przyznać, że jego otwierające pytanie mocno mnie zaskoczyło. Może nie tyle pierwsze pytanie, które było mało istotne, co kolejne.
- Przepraszam, czy mogę mieć do pana pytanie? – powiedział bardzo powoli nieznajomy.
- Słucham. O co chodzi?
Tutaj nastąpiła pauza, ale nie taka ćwierćnutowa czy półnutowa. To było kilka solidnych pauz cało-nutowych. Cierpliwie czekałem na kontynuację.
- Ile kosztują takie okulary? – zapytał jegomość wskazując na parę przeciwsłonecznych szkieł znajdujących się na mojej głowie.
Pomyślałem „Niezły z niego cwaniak. Powiem że 60zł, to stwierdzi, że skoro stać mnie na takie okulary to pewnie mam trochę drobnych na zbyciu.”
- Nie wiem ile. Dostałem je w prezencie – skłamałem.
- Ale tak mniej więcej. Ile takie okulary mogą kosztować?
- A bo ja wiem... Nic szczególnego, pewnie za 20 zł można takie okulary kupić na Floriańskiej – skłamałem po raz kolejny.
- Bo wiesz, ja szukam takich okularów dzięki którym mógłbym się ukryć przed światem, przed moją żoną i dziećmi.
W tym momencie wiedziałem, że będzie ciekawie.

Odniosłem wrażenie, że koleżka jest nietrzeźwy, jednak nie poczułem od niego żadnego alkoholu. Mówił bardzo powoli, nie przeklinał i bądź co bądź miał solidny zasób słownictwa.
- Nie wiem czy takie okulary istnieją. Osobiście uważam, że lepiej się nie ukrywać i stawić czoło swoim problemom. - odparłem udając, że się znam na życiu.
- Ale ja bym chciał chociaż raz się ukryć. Nic więcej.
Nie pamiętam dokładnie jak odpowiadałem na jego pytania więc nie będę próbował dokładnie odtworzyć przebiegu rozmowy. Szybko zrozumiałem, że koleżka ma potrzebę wygadania się. On zauważył, że ja daję mu na to pozwolenie więc bez zwłoki zapytał czy możemy przejść na ty. Czemu nie.
Piotrek opowiadał o tym jak podczas swojego pobytu w Grecji „na własne uszy” słyszał jak jego żona „podniecała się z innym”. Było mu trochę wstyd przyznać się, że jest rogaczem ale stwierdziłem, że przecież mnie nie zna więc niech się nie przejmuje. Gdy wspomniał o Grecji ja instynktownie powiedziałem „Kalimera, Kalinichta” czym przekonałem go do siebie zupełnie. Podzieliłem się z nim faktem, że byłem kilka tygodni w Grecji. On spędził tam szmat czasu. Głównie pracując na plantacjach pomarańczy oraz winogron. Opowiadał on świętowaniu przez Greków mistrzostwa Europy (zdobytego wg niego w 1984r.) i o tym, że musiał „trzymać się za jaja” żeby przetrwać. Wspominał o tym jak ludzie nawzajem się wyzyskują oraz o tym jak zwiedzał kanał Koryncki. Zabawna była historia jego gafy w stosunku do żony jednego z jego pracodawców. Chciał popisać się znajomością języka greckiego i zamiast kulturalnie się przywitać powiedział do niej „Dzień dobry suko”. Okazało się również, że Piotrek siedział w więzieniu przez rok. Za co? Tego nie powiedział, a ja nie pytałem. Bo i po co?
Nasza rozmowa (a raczej jego monolog) miała się już ku końcowi gdyż byłem umówiony na kolejną (ale tym razem z kimś o pełnym uzębieniu). Gdy już wstawałem Piotrek zapytał mnie czy nie mam drobnych na precla. Eh, a jednak... Pomyślałem, że skoro tyle się naprodukował, to dam mu jakiegoś drobniaka. W momencie gdy przeglądałem portfel w poszukiwaniu pieniędzy, wspomniał, że musi dostać się do Wadowic. Dałem mu piątkę mówiąc, że sam w Wadowicach się urodziłem. Gdy to usłyszał o mało co nie rzucił mi się w ramiona. Zapytał czy tam mieszkam, więc wyjaśniłem, że jestem z Andrychowa. Kolejny atak szczęścia. Andrychów znał i często tam bywał. Zaczął rzucać nazwiskami mając nadzieje, że znajdą się jacyś wspólni znajomi. Wziął mnie nawet z zaskoczenia:
-Pracowałeś może w WSW? (Wytwórnia Silników Wysokoprężnych – swego czasu największy pracodawca w Andrychowie)
-Gdzie tam. Ja aż tak stary to nie jestem...
Kończąc rzucił jeszcze jedno nazwisko, którego oczywiście kompletnie nie kojarzyłem ale wspomniał, że to ochroniarz z Epsilonu. Odpowiedziałem mu, że kolesia nie znam, ale Epsilon nie jest w Andrychowie tylko za Izdebnikiem, w stronę Krakowa. Szybko zrozumiał swoją pomyłkę i ciągnął dalej twierdząc, że ów ochroniarz pracował w nieistniejącej już knajpie andrychowskiej. Nie mógł sobie przypomnieć jej nazwy ale pamiętał, że była ona zaraz przy wjeździe przy głównej drodze. Odpowiedź mogła być tylko jedna „Zodiak”. Gdy to usłyszał ponownie rzucił mi się w ramiona bo wiedział, że jestem prawdziwym Andrychowianinem...
Na pożegnanie klasyczny żółwik i kilka ciepłych słów na dodanie otuchy (w dwie strony). Gdy już ruszyłem w swoją stronę Piotrek krzyknął:
-Maciek!
-Co Piotrek?
-A mogę się rozpłakać?
-Pewnie, że tak!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz