piątek, 27 lutego 2009

Horyzonty - Def Leppard "Songs from the Sparkle Lounge"


Czemu Def Leppard?

Na początek garść niezbędnych informacji o zespole. Powstali w Wielkiej Brytanii, a konkretniej w Sheffield, w 1977 czyli w czasie gdy powstawała tzw. "Nowa Fala Brytyjskiej Heavy Metalu". Ich muzykę można po określić jako hard rock z elementami heavy metalu, harmonicznym śpiewem oraz melodyjnymi partiami gitarowymi.

Teraz coś o samym albumie. "Songs from the Sparkle Lounge" to dziesiąty studyjny album Def Leppard. Od wydania ostatniego albumu "X" ("Yeah!" nie liczę, gdyż zawierał tylko covery) minęło aż sześć lat. Czy warto było czekać? Sądząc po wynikach jakie osiągnął krążek (5 miejsce na liście Bilboard 200 oraz 55 000 egzemplarzy sprzedanych w niecałe trzy tygodnie od premiery w samych Stanach Zjednoczonych) tak.

Album rozpoczyna wg mnie najlepszy na płycie utwór "Go". Niezwykle energetyzujący, z ciekawą kompozycją i świetnym wokalem. Już tutaj słychać, że progresywne granie nie jest Def Leppard obce. Mocne, basowe riffy i interesujące solówki bez wątpienia stawiają poprzeczke niezwykle wysoko. Niestety nie wszystkie utwory z dalszej części albumu są wstanie ją przeskoczyć.

Słyszeliście kiedyś AC/DC?
Jeśli tak to "Nine lives" dokładnie tak brzmi. Gdy tylko usłyszałem pierwsze sekund na myśl przyszedł mi utwór "Stiff Upper Lip". Sami sprawdźcie.
"C`mon C`mon" to bardzo prosty, wręcz taneczny kawałek o banalnym tekscie.
Następnie mamy "Love" czyli jak powinna wyglądać ballada rockowa. Jeśli ktoś nie jest pewien, powinen dobrze się temu przysłuchać gdyż utwór zawiera dokładnie wszystko co powinna mieć romantyczna rockowa piosenka. Trochę kojarzy mi się z Queen "Made in Heaven", ale tylko trochę ;)
Następne trzy utwory to bardzo przeciętne granie. Nawet wpadają w ucho ale tylko po to żeby po chwili z niego wypaść. Idealnie nadają się na czołówkę amerykańskiego filmu o nastolatkach lub studentach. "Only the good die young..."
Na szczęście pojawia sie "Bad actress". Brzmi prawie jak rock&roll. Idealny do zabawy. Niesamowicie pozytywny. Brawa dla Def Leppard
Dwa ostatnie utwory to znowu przeciętniaki. Nic charakterystycznego w nich nie ma. Po prostu solidne hardrockowe granie.

To co teraz powiem pewnie wielu zaskoczy, ale jest prawdą.
Perkusista zespołu, Rick Allen nie ma lewej ręki. Stacił ją w wypadku samochodowym 31 Grudnia 1984 roku. Rick nie poddał się. Postanowił w większym stopniu wykorzystać do gry nogi i stworzył własny zestaw perkusyjny umożliwiający mu dalszą grę.
Przyznam się, że przed przesłuchaniem płyty tego nie wiedziałem. Rick jest świetny, na płycie również daje czadu i w ani jednym momencie nie przyszła mi do głowy myśl, że coś jest z tymi bębnami nie tak. Brawa dla tego pana.

W mojej skromnej opinii 7/10.
Nie jestem wielkim fanem tego zespołu i pewnie nigdy nie będę, ale na pewno nie przejdę obojętnie obok żadnej z ich płyt. W końcu nie bez powodu sprzedali już ponad 65 milionów płyt. Są legendą, i zawsze nią będą bez względu na to jakie kto ma upodobania.

# Tytuł Autorzy Czas trwania
1. "Go" Phil Collen, Joe Elliott 3:21
2. "Nine Lives" Collen, Elliott, Tim McGraw, Rick Savage 3:32
3. "C'mon C'mon" Savage 4:09
4. "Love" Savage 4:17
5. "Tomorrow" Collen 3:35
6. "Cruise Control" Vivian Campbell 3:03
7. "Hallucinate" Collen 3:17
8. "Only the Good Die Young" Campbell 3:34
9. "Bad Actress" Elliott 3:03
10. "Come Undone" Elliott 3:32
11. "Gotta Let It Go" Campbell 3:55

1 komentarz:

  1. Zrobiłeś smaczek - zwłaszcza porównaniem do ACDC - jeśli ta kapela gra takiego starego dobrego rocka jak piszesz będzie trzeba się bliżej przyjrzeć tej płycie - dzięki za cynk

    OdpowiedzUsuń