Zastanawiałem się na tematem mojego kolejnego posta i stwierdzam, że napiszę o czymś co lubię. O czymś bez czego nie mogę żyć. Konkretnie o muzyce.
Odkąd pamiętam w moim domu była muzyka. Oczywiście nie na okrągło, bo co za dużo to niezdrowo ale jednak często można było słyszeć jakąś płytę winylową z, bądź co bądź, bogatej kolekcji mojego ojca, która prawdopodobnie będzie kiedyś sporo warta. Też dzięki niemu w moim dzieciństwie królował Queen i Michael Jackson z płytą "Bad", do której tańczyłem jak szalony na środku pokoju gościnnego.
Z mojej edukacji muzycznej w szkole podstawowej nie jestem zbyt dumny, ale też się jej pod żadnym pozorem nie wstydzę. Oprócz wspomnianych wcześniej klasyków, wspomaganych takimi hitami jak album "Money for nothing" Dire Straits, zacząłem słuchać szeroko pojmowanej muzyki elektronicznej, przy najmniej ja ją tak nazywam. Głównie techno. ATB i tym podobne. Na pierwszym miejscu była jednak ścieżka dźwiękowa z filmu "Mortal Combat", której namiętnie słucham do dziś. Wraz z upływem lat zacząłem jednak dostrzegać, że to muzyka rockowa jest tą, którą czuję najlepiej.
Znowu dzięki tacie, zacząłem moją przygodę z Metallicą. Dostałem od niego dwie kasety z ich niepowtarzalnego koncertu z orkiestrą symfoniczną z San Francisco pod batutą Michaela Kamena. Rety ale ten czas leci, to był rok 1999. Do dziś pamiętam jak w drodze na trening siatkówki poznawałem takie hity jak "Master of Puppets" czy "One". Tego co się wtedy w mojej głowie i brzuchu działo nie da się opisać. Wiedziałem, że to jest to. Potem już poleciało. Kumpel pożyczył mi "And Justice of All" i jeszcze parę innych. Powoli zaczynałem kumać o co w tym wszystkim chodzi. Poznałem co to riff i co to porządna solówka. Metallica zaczynała nie mieć przede mną żadnych tajemnic. Teraz mi się przypomniało, że w międzyczasie fascynował mnie Limp Bizkit z albumem "Significant other", również wydany w 1999r. Pamiętam jak skakałem po łóżku przy dźwiękach "Break stuff" (do dzisiaj używam tego utworu do wy lub naładowania się).
Całe liceum upłynęło pod znakiem rocka i wszelkich jego odmian. Była masa dobrych koncertów (Slipknot -tam wszedłem bez biletu, to znaczy miałem bilet ale podczas rozdawania przez zespół autografów ktoś mi go ukradł, i musiałem kombinować ale się udało, Apocalyptica, dwa Woodstocki no i moja Metallica w 2004 roku) i rozpocząłem moją przygodę z gitarą. Z jednej strony żałuję że dopiero w wieku 17 lat zacząłem grać, a z drugiej cieszę się, że w ogóle gram.
Okres studiów to już poszerzanie swoich horyzontów muzycznych. Nie ma sensu wymienianie wszystkiego czego słuchałem, bo zajęło by to pewnie sporo czasu a i tak kogo to tak naprawdę obchodzi, powiedzmy, że wystarczyło tego, żeby wyrobić sobie pewną opinię i mieć swoje zdanie. Często zdarzało mi się wpadać w dyskusje na temat muzyki. Co jest lepsze, bardziej ambitne i takie tam. Dzisiaj już wiem, że takie rozmowy nie mają większego sensu. Powód jest prozaiczny. Gusta. O nich się przecież nie mówi. Każdy ma swoje i nie jesteśmy w stanie ich zmienić. Ważne, żeby nic nikomu nie narzucać na siłę.
Wydaję mi się, że należy sobie zawsze zadać jedno proste pytanie. Po co słuchamy muzyki? Jest przecież wiele powodów. Jeśli słuchasz muzyki, żeby się zrelaksować to wiadomo, że nie jesteś fanem "vegeterian progressive metal". Jeśli przez muzykę chcesz wyrazić swój gniew lub frustrację to "Oda do radości" Beethovena z pewnością nie będzie Twoim ulubionym utworem. Dlatego śmieszą mnie osoby, które twierdzą, że muzyka jakiej słuchają jest lepsza. Myślę, że jedyne sensowne porównywania (choć jak mówiłem porównywanie gustów to śliska sprawa) mogą być dokonywane w obrębie tych samych gatunków muzycznych. Skoro ktoś gra rocka, to można mówić o tym, że na przykład perkusista nie wyrabia, albo solówki są monotonne, albo głos wokalisty brzmi jak okrzyk godowy kozy alzackiej. Jednak nawet takie techniczne mankamenty, nie przekreślają zespołu jako całości. Przecież wszystko może się podobać. Turpiści też istnieją ;)
Proponuję się przez moment zastanowić, zanim zaczniemy komuś tłumaczyć, że Doda to nie artystka a Feel jest gorszy od fasolek. Zamiast tego przecież lepiej jest powiedzieć, że w mojej skromnej opinii Feel nie jest klasyfikowany jako muzyka. Każdy może mieć własne zdanie, własną opinię oraz własną wizję muzyki. Nikogo nigdy nie będę zmuszał, żeby słuchał ze mną Slipknota czy Massive Attack, bo wiem, że dla wielu może być to traumatyczne doświadczenie, ale polecać i namawiać jak najbardziej będę. Może uda mi się komuś pomóc w znalezieniu swojej ulubionej muzyki. Co lepsze, może będzie to muzyka, która również mnie odpowiada gdyż będę miał z kim porozmawiać na ten jakże ważny dla mnie temat.
Odkąd pamiętam w moim domu była muzyka. Oczywiście nie na okrągło, bo co za dużo to niezdrowo ale jednak często można było słyszeć jakąś płytę winylową z, bądź co bądź, bogatej kolekcji mojego ojca, która prawdopodobnie będzie kiedyś sporo warta. Też dzięki niemu w moim dzieciństwie królował Queen i Michael Jackson z płytą "Bad", do której tańczyłem jak szalony na środku pokoju gościnnego.
Z mojej edukacji muzycznej w szkole podstawowej nie jestem zbyt dumny, ale też się jej pod żadnym pozorem nie wstydzę. Oprócz wspomnianych wcześniej klasyków, wspomaganych takimi hitami jak album "Money for nothing" Dire Straits, zacząłem słuchać szeroko pojmowanej muzyki elektronicznej, przy najmniej ja ją tak nazywam. Głównie techno. ATB i tym podobne. Na pierwszym miejscu była jednak ścieżka dźwiękowa z filmu "Mortal Combat", której namiętnie słucham do dziś. Wraz z upływem lat zacząłem jednak dostrzegać, że to muzyka rockowa jest tą, którą czuję najlepiej.
Znowu dzięki tacie, zacząłem moją przygodę z Metallicą. Dostałem od niego dwie kasety z ich niepowtarzalnego koncertu z orkiestrą symfoniczną z San Francisco pod batutą Michaela Kamena. Rety ale ten czas leci, to był rok 1999. Do dziś pamiętam jak w drodze na trening siatkówki poznawałem takie hity jak "Master of Puppets" czy "One". Tego co się wtedy w mojej głowie i brzuchu działo nie da się opisać. Wiedziałem, że to jest to. Potem już poleciało. Kumpel pożyczył mi "And Justice of All" i jeszcze parę innych. Powoli zaczynałem kumać o co w tym wszystkim chodzi. Poznałem co to riff i co to porządna solówka. Metallica zaczynała nie mieć przede mną żadnych tajemnic. Teraz mi się przypomniało, że w międzyczasie fascynował mnie Limp Bizkit z albumem "Significant other", również wydany w 1999r. Pamiętam jak skakałem po łóżku przy dźwiękach "Break stuff" (do dzisiaj używam tego utworu do wy lub naładowania się).
Całe liceum upłynęło pod znakiem rocka i wszelkich jego odmian. Była masa dobrych koncertów (Slipknot -tam wszedłem bez biletu, to znaczy miałem bilet ale podczas rozdawania przez zespół autografów ktoś mi go ukradł, i musiałem kombinować ale się udało, Apocalyptica, dwa Woodstocki no i moja Metallica w 2004 roku) i rozpocząłem moją przygodę z gitarą. Z jednej strony żałuję że dopiero w wieku 17 lat zacząłem grać, a z drugiej cieszę się, że w ogóle gram.
Okres studiów to już poszerzanie swoich horyzontów muzycznych. Nie ma sensu wymienianie wszystkiego czego słuchałem, bo zajęło by to pewnie sporo czasu a i tak kogo to tak naprawdę obchodzi, powiedzmy, że wystarczyło tego, żeby wyrobić sobie pewną opinię i mieć swoje zdanie. Często zdarzało mi się wpadać w dyskusje na temat muzyki. Co jest lepsze, bardziej ambitne i takie tam. Dzisiaj już wiem, że takie rozmowy nie mają większego sensu. Powód jest prozaiczny. Gusta. O nich się przecież nie mówi. Każdy ma swoje i nie jesteśmy w stanie ich zmienić. Ważne, żeby nic nikomu nie narzucać na siłę.
Wydaję mi się, że należy sobie zawsze zadać jedno proste pytanie. Po co słuchamy muzyki? Jest przecież wiele powodów. Jeśli słuchasz muzyki, żeby się zrelaksować to wiadomo, że nie jesteś fanem "vegeterian progressive metal". Jeśli przez muzykę chcesz wyrazić swój gniew lub frustrację to "Oda do radości" Beethovena z pewnością nie będzie Twoim ulubionym utworem. Dlatego śmieszą mnie osoby, które twierdzą, że muzyka jakiej słuchają jest lepsza. Myślę, że jedyne sensowne porównywania (choć jak mówiłem porównywanie gustów to śliska sprawa) mogą być dokonywane w obrębie tych samych gatunków muzycznych. Skoro ktoś gra rocka, to można mówić o tym, że na przykład perkusista nie wyrabia, albo solówki są monotonne, albo głos wokalisty brzmi jak okrzyk godowy kozy alzackiej. Jednak nawet takie techniczne mankamenty, nie przekreślają zespołu jako całości. Przecież wszystko może się podobać. Turpiści też istnieją ;)
Proponuję się przez moment zastanowić, zanim zaczniemy komuś tłumaczyć, że Doda to nie artystka a Feel jest gorszy od fasolek. Zamiast tego przecież lepiej jest powiedzieć, że w mojej skromnej opinii Feel nie jest klasyfikowany jako muzyka. Każdy może mieć własne zdanie, własną opinię oraz własną wizję muzyki. Nikogo nigdy nie będę zmuszał, żeby słuchał ze mną Slipknota czy Massive Attack, bo wiem, że dla wielu może być to traumatyczne doświadczenie, ale polecać i namawiać jak najbardziej będę. Może uda mi się komuś pomóc w znalezieniu swojej ulubionej muzyki. Co lepsze, może będzie to muzyka, która również mnie odpowiada gdyż będę miał z kim porozmawiać na ten jakże ważny dla mnie temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz